Czy naprawdę jestem winna temu, że mój syn chce się rozwieść? Moja historia o rodzinnych konfliktach i żalu
— Mamo, proszę cię, nie zaczynaj znowu — głos Nikoli drżał, a ja czułam, jak wzbiera we mnie gniew. Siedzieliśmy przy stole w niedzielne popołudnie, a Marzena, moja synowa, patrzyła na mnie z tą swoją sztuczną uprzejmością. Znowu przyszła w tych swoich dziwnych ubraniach, z makijażem jakby szła na bal, a nie na rodzinny obiad.
— Ja tylko mówię, co myślę — odpowiedziałam chłodno, patrząc mu prosto w oczy. — W tej rodzinie zawsze mówiliśmy sobie prawdę.
Nikola spojrzał na mnie z wyrzutem. — To nie jest prawda, mamo. Ty po prostu nie akceptujesz Marzeny.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to będzie ostatni raz, kiedy mój syn przyjdzie do nas na obiad. Ale już wtedy czułam, że coś się kończy.
Od początku nie ufałam Marzenie. Kiedy Nikola przyprowadził ją pierwszy raz, cała rodzina była przeciwna. Moja siostra Basia szeptała mi do ucha: „Ona coś ukrywa, zobaczysz”. Mój mąż Andrzej tylko wzdychał i mówił, że „Nikola sam się przekona”. Ale ja nie mogłam patrzeć biernie, jak mój syn pakuje się w nieszczęście.
Marzena była inna niż wszystkie dziewczyny, które znałam. Miała swoje zdanie, nie zgadzała się ze mną przy stole, potrafiła powiedzieć Nikoli „nie” przy wszystkich. A ja czułam się coraz bardziej odsunięta. Zaczęłam szukać powodów, by ją krytykować: raz za to, że nie umie gotować barszczu tak jak ja, innym razem za to, że nie chce chodzić do kościoła w każdą niedzielę.
— Mamo, Marzena pracuje w weekendy — tłumaczył Nikola. — Nie zawsze może być na mszy.
— Praca to nie wymówka — odpowiadałam twardo. — Rodzina i tradycja są najważniejsze.
Z czasem nasze rozmowy stawały się coraz bardziej napięte. Marzena zaczęła unikać spotkań rodzinnych. Nikola przychodził sam albo wcale. W domu panowała cisza, której nie znałam wcześniej. Andrzej próbował mnie uspokajać:
— Daj im spokój, Zosiu. To ich życie.
Ale ja nie umiałam odpuścić. Czułam się zdradzona przez własnego syna. Przecież wychowałam go najlepiej jak potrafiłam! Dlaczego teraz wybiera ją zamiast nas?
Pewnego wieczoru Nikola zadzwonił do mnie. Jego głos był zmęczony i smutny.
— Mamo… musimy porozmawiać.
Czułam, że coś się stało. Przyjechał sam. Usiadł naprzeciwko mnie w kuchni i długo milczał.
— Rozwodzimy się z Marzeną — powiedział w końcu cicho.
Poczułam ulgę i… wstyd. Ulgę, bo miałam nadzieję, że wróci do nas taki jak dawniej. Wstyd, bo wiedziałam, że to częściowo moja zasługa.
— To dobrze — wyrwało mi się zanim zdążyłam pomyśleć.
Nikola spojrzał na mnie z bólem.
— Naprawdę tak myślisz? Myślisz, że to jest powód do radości? Mamo… ja cię kocham, ale przez ciebie straciłem żonę. Przez was wszystkich.
Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Siedziałam w ciszy, patrząc na swoje dłonie. Przez następne dni Nikola nie odbierał telefonu. Andrzej próbował go odwiedzić — bez skutku.
W domu zrobiło się jeszcze ciszej niż wcześniej. Basia przestała dzwonić z plotkami o Marzenie. Nawet sąsiadka pani Halina przestała pytać o Nikole na klatce schodowej.
Zaczęłam myśleć o tym wszystkim inaczej. Czy naprawdę chciałam szczęścia mojego syna? Czy raczej chciałam mieć nad nim kontrolę? Przypomniały mi się słowa mojej mamy: „Dzieci są tylko pożyczone”.
Któregoś dnia znalazłam stary album ze zdjęciami Nikoli z dzieciństwa. Był taki uśmiechnięty… Gdzie popełniłam błąd? Czy to naprawdę moja wina?
Wieczorem usiadłam sama przy stole i napisałam do niego wiadomość: „Nikola, przepraszam. Chciałam dobrze, ale chyba wszystko zepsułam”.
Nie odpisał od razu. Minęły dwa tygodnie zanim zadzwonił:
— Mamo… muszę sobie wszystko poukładać. Może kiedyś mi wybaczysz.
Zostałam sama z pytaniami bez odpowiedzi. Czy naprawdę można kochać za bardzo? Czy rodzicielska troska może zniszczyć to, co najważniejsze?
Może powinnam była pozwolić mu żyć po swojemu? Czy wy też kiedyś żałowaliście swoich decyzji wobec dzieci? Jak można naprawić to, co się popsuło?