Miłość w cieniu żałoby: Gdy brat mojego zmarłego męża sprzeciwił się mojemu szczęściu
— Nie możesz tego zrobić! — głos Władysława przeszył ciszę jak nóż. Stał w drzwiach sali, w której właśnie miałam powiedzieć „tak” nowemu życiu. Goście zamarli, a ja poczułam, jak serce wali mi w piersi tak mocno, że aż zabrakło mi tchu. Przez chwilę miałam wrażenie, że znowu jestem na pogrzebie mojego męża — tej samej sali, tych samych ludzi, tylko kwiaty inne i atmosfera inna. Ale ból ten sam.
Kiedy zmarł mój mąż, Janek, myślałam, że wszystko z nim odeszło. Przeżyliśmy razem czterdzieści lat, wychowaliśmy dwójkę dzieci, zbudowaliśmy dom na przedmieściach Lublina, przetrwaliśmy biedę, choroby, kłótnie i śmiech. Wierzyłam, że to na zawsze. A potem po prostu odszedł — nagle, jednego dnia. Udar. Bez pożegnania, bez ostatniego słowa. Wszystko się zawaliło. Miałam wrażenie, że ktoś wyrwał ze mnie połowę duszy.
Przez pierwsze miesiące nie wychodziłam z domu. Dzieci przyjeżdżały, gotowały obiady, sprzątały, ale ja byłam jak cień. Władysław — brat Janka — odwiedzał mnie najczęściej. Przynosił świeże bułki z piekarni i zawsze powtarzał: „Musisz żyć dalej, Haniu”. Ale nie wiedziałam jak.
Minął rok. Dzieci wróciły do swoich spraw. Władysław coraz rzadziej zaglądał. Zaczęłam chodzić na spacery po parku. Tam poznałam Zbyszka. Był wdowcem od pięciu lat, miał ciepłe oczy i uśmiech, który przypominał mi młodość. Rozmawialiśmy o wszystkim — o polityce, o dzieciach, o starych filmach i o tym, jak trudno jest być samemu.
Zbyszek zaprosił mnie kiedyś na kawę do swojej kuchni pachnącej drożdżowym ciastem. Siedzieliśmy przy stole i śmialiśmy się z własnych starczych słabości. Poczułam coś, czego nie czułam od dawna — spokój i radość. Zbyszek był inny niż Janek, ale przy nim znów chciało mi się żyć.
Po kilku miesiącach zaczęliśmy być razem. Dzieci patrzyły na mnie podejrzliwie — „Mamo, czy to nie za wcześnie?” — pytała córka. Syn milczał przez telefon. Ale ja wiedziałam, że nie mogę już dłużej być sama.
Zbyszek poprosił mnie o rękę w parku, w miejscu gdzie się poznaliśmy. Miał łzy w oczach i drżący głos: „Haniu, czy chcesz być ze mną na dobre i na złe?” Odpowiedziałam „tak”, zanim zdążyłam się przestraszyć.
Postanowiliśmy zrobić małą uroczystość — tylko najbliżsi: dzieci moje i Zbyszka, kilku przyjaciół i… Władysław. Nie mogłam go nie zaprosić. Był przecież rodziną.
W dzień ceremonii wszystko było gotowe: białe obrusy, domowe ciasta, kwiaty z ogrodu sąsiadki. Goście rozmawiali cicho, ktoś grał na akordeonie stare przeboje. Czułam się szczęśliwa pierwszy raz od śmierci Janka.
I wtedy wszedł Władysław.
— Nie możesz tego zrobić! — powtórzył głośniej. — To zdrada! Janek się w grobie przewraca!
Wszyscy spojrzeli na mnie. Poczułam się naga i winna.
— Władziu… — zaczęłam cicho. — Minęły dwa lata…
— Dwa lata?! To za mało! Byliście razem czterdzieści lat! Jak możesz tak szybko zapomnieć?!
Zbyszek podszedł do mnie i ujął moją dłoń.
— Panie Władysławie — powiedział spokojnie — nie chcemy nikogo zranić. Po prostu chcemy być razem.
Władysław spojrzał na niego z pogardą.
— Ty nigdy nie będziesz Jankiem! Nigdy!
W tym momencie moja córka podeszła do mnie i objęła mnie ramieniem.
— Mamo, zasługujesz na szczęście — szepnęła.
Ale Władysław nie dawał za wygraną.
— Haniu! Przysięgałaś Jankowi miłość do końca życia! To jest koniec?!
Poczułam łzy pod powiekami.
— Przysięgałam mu miłość… I kochałam go całym sercem. Ale on odszedł… A ja zostałam sama…
Władysław odwrócił się na pięcie i wyszedł trzaskając drzwiami. Goście milczeli. Przez chwilę miałam ochotę uciec za nim i błagać o przebaczenie. Ale wtedy spojrzałam na Zbyszka i zobaczyłam w jego oczach troskę i czułość.
Ceremonia odbyła się bez Władysława. Było skromnie, ale pięknie. Po wszystkim długo siedzieliśmy z dziećmi przy stole i rozmawialiśmy o Janku — wspominaliśmy go ze śmiechem i łzami.
Wieczorem usiadłam sama w ogrodzie pod jabłonią. Myślałam o tym wszystkim: o Janku, o Władysławie, o dzieciach… Czy naprawdę mam prawo być szczęśliwa? Czy miłość w moim wieku to coś złego? Czy powinnam była poświęcić resztę życia żałobie?
Czasem myślę: ile jeszcze takich kobiet jak ja boi się zacząć od nowa przez strach przed opinią innych? Czy naprawdę musimy wybierać między pamięcią a przyszłością? Może szczęście nie ma wieku…