„Moja synowa nie pozwoliła mi być babcią, a teraz narzeka” – historia o rodzinnych żalach, które nie dają spać po nocach
— Mamo, czy możesz przyjechać po Zosię do przedszkola? — głos Kasi w słuchawce drżał lekko, jakby bała się mojej odpowiedzi.
Zatrzymałam się w pół kroku, zmywając naczynia. Przez chwilę patrzyłam na swoje odbicie w kuchennym oknie. Sześć lat. Sześć długich lat czekałam na ten telefon. Na prośbę. Na jakikolwiek znak, że jestem potrzebna. Że mogę być babcią.
Ale przecież to nie tak miało być. Kiedy mój syn, Tomek, przyprowadził Kasię do domu po raz pierwszy, byłam pełna nadziei. Młoda, uśmiechnięta dziewczyna z Warszawy, a on taki zakochany. Marzyłam o tym, że będziemy jedną wielką rodziną. Że będziemy razem piec pierniki na święta, jeździć na działkę, a ja będę mogła rozpieszczać wnuki tak, jak kiedyś moja mama mnie.
Tymczasem Kasia od początku trzymała mnie na dystans. — Dziękujemy za propozycję, ale damy sobie radę — mówiła zawsze grzecznie, gdy tylko próbowałam się wtrącić. Gdy Zosia się urodziła, nawet nie pozwoliła mi zostać z nią sam na sam. — Jeszcze jest za mała — tłumaczyła. — Chcemy sami nauczyć się być rodzicami.
Płakałam wtedy po nocach. Tomek próbował tłumaczyć: — Mamo, Kasia się boi. To jej pierwsze dziecko. Daj jej czas.
Czekałam więc. Rok. Dwa. Trzy. Zosia rosła, a ja widywałam ją tylko na rodzinnych obiadach i zdjęciach w telefonie. Gdy pojawiła się druga wnuczka, Marysia, nawet nie zapytano mnie o pomoc przy opiece. Wszystko załatwiali sami albo z pomocą Kasi mamy.
A teraz? Teraz Kasia wraca do pracy po urlopie macierzyńskim i nagle przypomniała sobie o moim istnieniu.
— Mamo? Jesteś tam?
— Jestem — odpowiedziałam chłodno. — O której mam odebrać Zosię?
— O szesnastej. I… czy mogłabyś zostać z dziewczynkami do wieczora? Ja mam spotkanie w pracy, Tomek wróci późno.
Zgodziłam się, bo przecież nie potrafię odmówić własnemu dziecku. Ale przez całą drogę do przedszkola czułam w sobie żal i gorycz. Czy jestem tylko rezerwową babcią na trudne czasy?
Zosia wybiegła do mnie z sali z okrzykiem: — Babciu! — i rzuciła mi się na szyję. Przez chwilę poczułam ciepło w sercu. Może jednak nie wszystko stracone?
W domu Kasia zostawiła mi listę instrukcji: co jeść, czego nie jeść, kiedy kąpać Marysię (która właśnie zaczęła chodzić do przedszkola), jak układać dziewczynki do snu. Wszystko rozpisane co do minuty.
— Kasia, przecież wychowałam Tomka — próbowałam żartować.
— Wiem, mamo, ale teraz wszystko jest inaczej… Dzieci mają alergie, inne zwyczaje… Proszę cię, trzymaj się listy.
Przez cały wieczór czułam się jak opiekunka zatrudniona na godziny. Zosia chciała pokazać mi rysunki z przedszkola, Marysia tuliła się do mnie przed snem. Ale ja nie mogłam pozbyć się uczucia, że jestem tu tylko dlatego, że nie było innego wyjścia.
Gdy Kasia wróciła wieczorem, była zmęczona i spięta.
— Dziękuję ci bardzo — powiedziała cicho. — Naprawdę doceniam twoją pomoc.
Patrzyłam na nią długo. Chciałam powiedzieć jej wszystko: o tym, jak bolało mnie odrzucenie przez te wszystkie lata; o tym, jak bardzo chciałam być częścią ich życia; o tym, że czuję się niewidzialna.
Ale tylko skinęłam głową i wyszłam do przedpokoju.
Tomek zadzwonił później tego wieczoru.
— Mamo… Kasia naprawdę się stara. Ona po prostu boi się stracić kontrolę nad sytuacją. Wiem, że to dla ciebie trudne.
— Trudne? — przerwałam mu. — Tomek, ja przez sześć lat czekałam na to, żeby być babcią! A teraz mam być tylko opiekunką na telefon?
— To nie tak… Po prostu… może spróbujcie porozmawiać?
Nie spałam całą noc. W głowie kłębiły mi się wspomnienia: pierwsze urodziny Zosi bez mojego udziału; święta spędzone osobno; zdjęcia z wakacji nad morzem z Kasią i jej mamą.
Następnego dnia zadzwoniłam do Kasi.
— Musimy porozmawiać — powiedziałam stanowczo.
Spotkałyśmy się w kawiarni niedaleko jej pracy. Kasia była spięta i nerwowo mieszała kawę.
— Wiem, że jesteś zła — zaczęła pierwsza. — Ale ja naprawdę… bałam się twojej obecności. Bałam się oceniania, porównań do twoich metod wychowawczych… Chciałam być dobrą matką po swojemu.
Patrzyłam na nią długo.
— A ja chciałam być babcią — odpowiedziałam cicho. — Chciałam być częścią waszego życia. Pomagać wam wtedy, kiedy tego potrzebujecie i wtedy, kiedy po prostu chcę pobyć z wnuczkami.
Kasia spuściła wzrok.
— Przepraszam… Może za bardzo chciałam wszystko kontrolować…
Siedziałyśmy tak przez chwilę w milczeniu.
— Może spróbujemy jeszcze raz? — zapytała nieśmiało.
Nie wiem, czy potrafię zapomnieć o tych wszystkich latach samotności i żalu. Ale dla Zosi i Marysi chcę spróbować.
Czasem zastanawiam się: ile rodzinnych więzi niszczymy przez brak rozmowy i lęk przed bliskością? Czy naprawdę musi minąć tyle lat bólu, żebyśmy nauczyli się być razem?