Nie zaprosiłam macochy na ślub – historia o rodzinie, która rozpadła się na kawałki
– Jak mogłaś to zrobić, Marto?! – Ojciec wszedł do mojego pokoju z takim impetem, że aż podskoczyłam na łóżku. W jego oczach widziałam gniew, ale i coś jeszcze – rozczarowanie. – Przecież Agnieszka jest częścią naszej rodziny!
Zacisnęłam dłonie na pościeli, czując jak serce wali mi w piersi. – Tato, to mój ślub. Chciałam, żeby był… mój. Bez udawania, bez napięcia. – Głos mi się załamał.
– To nie jest wytłumaczenie! – przerwał mi. – Wiesz, ile ona dla ciebie zrobiła? Ile razy cię odbierała ze szkoły, kiedy twoja matka nie miała czasu? Ile razy płakała przez to, że traktujesz ją jak powietrze?
Zacisnęłam zęby. Oczywiście, że pamiętałam. Pamiętałam też, jak Agnieszka próbowała być dla mnie „drugą mamą”, jakby dało się zastąpić kogoś, kto odszedł bez słowa wyjaśnienia. Pamiętałam jej nachalne próby przytulania mnie, kiedy miałam dziesięć lat i marzyłam tylko o tym, żeby mama wróciła.
– Tato… – zaczęłam cicho. – To nie takie proste.
Ojciec pokręcił głową i wyszedł trzaskając drzwiami. Zostałam sama z własnym oddechem i poczuciem winy.
Od tamtej rozmowy minęły dwa tygodnie. Każdy dzień był jak chodzenie po polu minowym. Ojciec milczał przy śniadaniu, Agnieszka udawała, że wszystko jest w porządku, ale widziałam jej zaczerwienione oczy. Nawet mój narzeczony, Michał, zaczął pytać, czy nie przesadzam.
– Może powinnaś jednak ją zaprosić? – powiedział pewnego wieczoru, kiedy siedzieliśmy razem na kanapie. – Wiem, że to trudne, ale… może warto spróbować?
Popatrzyłam na niego bezradnie. – Michał, ja nie chcę robić tego na siłę. Przez całe życie musiałam udawać, że wszystko jest dobrze. Że nie boli mnie to, że mama wyjechała do Niemiec i zapomniała o mnie. Że nie przeszkadza mi nowa żona taty i jej dzieci. A teraz… chcę mieć choć jeden dzień tylko dla siebie.
Michał objął mnie ramieniem i pocałował w czoło. – Rozumiem cię. Ale pamiętaj, że rodzina zostaje na zawsze.
Rodzina. Słowo, które dla mnie zawsze było jak drzazga pod paznokciem.
W noc przed ślubem nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, myśląc o tym wszystkim, co wydarzyło się przez ostatnie lata. O tym, jak mama przestała dzwonić po kilku miesiącach za granicą. O tym, jak tata coraz częściej zostawiał mnie z Agnieszką i jej synem Tomkiem. O tym, jak czułam się obca we własnym domu.
Pamiętam jedną Wigilię sprzed lat. Siedzieliśmy przy stole: tata, Agnieszka, Tomek i ja. Agnieszka podała mi opłatek i powiedziała: „Marto, życzę ci, żebyś poczuła się tu jak w domu”. Uśmiechnęłam się wtedy sztucznie i przełknęłam łzy razem z kawałkiem opłatka.
Rano w dniu ślubu spojrzałam w lustro i zobaczyłam dziewczynę z podkrążonymi oczami i drżącymi dłońmi. Czy naprawdę byłam gotowa na ten krok? Czy można budować własne szczęście na gruzach starego życia?
Na sali weselnej panował gwar i śmiech. Goście składali mi życzenia, a ja uśmiechałam się do każdego z nich jak automat. W pewnym momencie zobaczyłam ojca stojącego samotnie pod ścianą. Podszedł do mnie powoli.
– Marto… – zaczął cicho. – Przepraszam za tamtą rozmowę. Wiem, że to twój dzień. Ale chciałem tylko… chciałem mieć nadzieję, że kiedyś będziemy rodziną.
Poczułam łzy napływające do oczu.
– Tato… Ja też tego chciałam. Ale nie da się zmusić serca do czegoś na siłę.
Objął mnie mocno i pierwszy raz od lat poczułam się naprawdę blisko niego.
Po weselu wróciłam do pustego mieszkania z Michałem. Siedzieliśmy razem na kanapie w ciszy.
– Myślisz, że kiedyś to wszystko się ułoży? – zapytałam cicho.
Michał uśmiechnął się smutno.
– Może nie wszystko da się naprawić. Ale możesz zacząć od siebie.
Patrząc w okno na rozświetlone nocą miasto pomyślałam: Czy można wybaczyć przeszłości i zacząć naprawdę od nowa? Czy rodzina to coś, co wybieramy sami?