„Kłamałam córce, że czekam tylko na nią i wnuczkę – ale zięcia nie mogę znieść”
– Mamo, proszę, nie gniewaj się, ale nie mamy dokąd pójść! – płakała przez telefon moja córka, Zuzanna. W tle słyszałam szloch mojej wnuczki, małej Julki. Była druga w nocy, a ja siedziałam na łóżku z sercem bijącym jak oszalałe. Czułam, że to właśnie ta chwila, kiedy muszę zdecydować: czy jestem matką ponad wszystko, czy w końcu postawię granicę i zadbam o siebie.
Zuzanna zawsze była wrażliwa. Od dziecka tuliła się do mnie, gdy coś ją bolało albo się bała. Ale odkąd wyszła za Pawła, jakby oddaliła się ode mnie. Paweł… nawet jego imię sprawiało, że ściskało mnie w żołądku. Już raz mieszkali u mnie, gdy Julka się urodziła. Myślałam wtedy, że pomogę im stanąć na nogi. Zamiast tego Paweł całymi dniami siedział przed komputerem – mówił, że szuka pracy, ale najczęściej grał albo narzekał na świat. W domu nie pomagał wcale. Zuzanna była coraz bardziej zmęczona i przygaszona.
Teraz historia się powtarzała. Zuzanna błagała mnie o pomoc. Ale ja już podjęłam decyzję: wpuszczę tylko ją i Julkę. Dla Pawła nie ma miejsca w moim domu. Nie chcę znów przeżywać tej bezsilności i napięcia, które wnosił do mojego życia.
Następnego ranka usłyszałam dzwonek do drzwi. Otworzyłam – Zuzanna stała z Julką na rękach, obie zmęczone i zapłakane. Za nimi Paweł z opuszczoną głową i starą torbą sportową.
– Mamo… – zaczęła cicho Zuzanna – przyszliśmy wszyscy.
– Zuzia, rozmawiałyśmy o tym – powiedziałam ostrzej, niż zamierzałam. – Dla ciebie i Julki zawsze znajdzie się miejsce. Ale Paweł…
Paweł spojrzał na mnie z mieszaniną złości i upokorzenia.
– Nie potrzebuję twojej litości! – rzucił przez zaciśnięte zęby i wybiegł na klatkę schodową.
Zuzanna rozpłakała się jeszcze mocniej. Przytuliłam ją i Julkę, ale w środku rozdzierało mnie poczucie winy. Czy zrobiłam dobrze? A może byłam po prostu egoistką?
Pierwsze dni były koszmarem. Zuzanna prawie się do mnie nie odzywała. Cały czas tuliła Julkę, a nocami słyszałam jej cichy płacz za ścianą. Próbowałam z nią rozmawiać, ale odwracała wzrok.
Pewnego wieczoru wybuchła:
– Mamo! Dlaczego nie możesz nas zaakceptować razem? Paweł się stara! Stracił pracę, ale przecież próbuje!
– Stara się? – nie wytrzymałam. – Już raz widziałam, jak to wygląda! Prawie cię wtedy zniszczył! Nie chcę znów patrzeć, jak cierpisz!
– Ale ja go kocham! I Julka tęskni za tatą…
– A ty? Kiedy pokochasz siebie na tyle, żeby nie pozwolić mu cię upokarzać?
Zuzanna patrzyła na mnie przez łzy. Tej nocy nie zmrużyłam oka.
W kolejnych dniach Paweł dzwonił do niej coraz częściej. Słyszałam ich rozmowy: raz błagał ją o powrót, innym razem groził, że zabierze Julkę. Zuzanna była coraz bardziej nerwowa. Pewnego wieczoru wybuchła:
– Mamo, nie dam już rady! Paweł mówi, że jeśli go nie przyjmę z powrotem, pójdzie do sądu po opiekę nad Julką!
– Nie daj się zastraszyć! – powiedziałam stanowczo. – Jeśli trzeba, pójdziemy do prawnika!
Ale Zuzanna tylko płakała.
Wieść o tym, że córka wróciła do mnie bez męża, szybko rozeszła się po naszym bloku. W sklepie pani Halina od razu zapytała:
– To co, Zuzia wróciła? A zięć?
– Nie… tylko Zuzia i Julka – odpowiedziałam krótko.
– No… tacy faceci to tylko kłopoty przynoszą – pokiwała głową pani Halina.
Ale były też inne głosy: – Ale przecież to ojciec Julki… – powiedziała moja przyjaciółka Basia.
Czułam na sobie ciężar osądu sąsiadów i znajomych – jedni współczuli mi po cichu, inni patrzyli z ukosa.
Któregoś wieczoru Zuzanna usiadła ze mną w kuchni.
– Mamo… może masz rację. Ale boję się zostać sama. Boję się też, że Julka wychowa się bez ojca…
– Wiesz czego ja się boję? Że znów pozwolisz mu siebie złamać. Że Julka nauczy się od nas kobiet tylko tego, że trzeba wszystko znosić w milczeniu.
Zuzanna długo milczała.
– Myślisz… że można zbudować szczęśliwą rodzinę tam, gdzie nie ma szacunku?
Nie odpowiedziałam. Siedziałyśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole i trzymałyśmy się za ręce.
Minęły trzy miesiące. Paweł nie wrócił do naszego życia. Zuzanna powoli zaczęła się uśmiechać; Julka też była coraz pogodniejsza. Czasem jednak łapię Zuzię na tym smutnym spojrzeniu – jakby czegoś jej brakowało.
Często pytam siebie: czy dobrze zrobiłam? Czy matka może być jednocześnie kochająca i stanowcza? Czy już zawsze będę czuć ten ból w sercu za to jedno „nie”?
A wy? Co byście zrobili na moim miejscu? Gdzie kończy się rola matki, a zaczyna granica własnych możliwości?