Czy można cofnąć czas? Historia mojego powrotu po trzydziestu latach
— Naprawdę myślisz, że po tylu latach możesz tak po prostu wrócić? — głos Ewy drżał, choć starała się brzmieć stanowczo. Stała w progu swojego mieszkania, a ja, Andrzej, czułem się jak intruz we własnym życiu.
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Przez trzydzieści lat wyobrażałem sobie ten moment zupełnie inaczej. Myślałem, że kiedy ją zobaczę, wszystko wróci na swoje miejsce. Że wystarczy jedno spojrzenie, byśmy znów byli tamtymi Andrzejem i Ewą z czasów studiów na Politechnice Warszawskiej. Ale teraz, stojąc naprzeciw niej, widziałem w jej oczach nie tylko zaskoczenie, ale i cień żalu.
— Przepraszam — wyszeptałem. — Wiem, że to głupie. Po prostu… nie mam już nikogo.
Ewa westchnęła ciężko. — Andrzej, minęło tyle lat. Mam swoje życie. Dzieci… wnuki…
Zacisnąłem pięści w kieszeniach płaszcza. W głowie kłębiły mi się wspomnienia: nasz pierwszy wspólny wynajęty pokój na Ochocie, śmiech przy tanim winie, narodziny naszej córki Magdy… i potem wszystko to, co poszło nie tak. Moja praca w delegacji, jej zmęczenie codziennością, coraz rzadsze rozmowy. Aż w końcu zdrada — moja zdrada — i rozwód.
Przez lata próbowałem zagłuszyć wyrzuty sumienia. Najpierw nową kobietą, potem pracą. Ale kiedy straciłem stanowisko w banku po restrukturyzacji i zostałem sam w pustym mieszkaniu na Ursynowie, wszystko wróciło ze zdwojoną siłą.
— Przepraszam, że przyszedłem bez zapowiedzi — powiedziałem cicho. — Po prostu… nie wiem już, co robić.
Ewa spojrzała na mnie z mieszaniną współczucia i złości. — Wiesz, Andrzej… przez lata wyobrażałam sobie ten moment. Że może kiedyś wrócisz i powiesz „przepraszam”. Ale teraz… już nie jestem tą samą kobietą. Ty też nie jesteś tym samym człowiekiem.
Zrobiłem krok w tył. — Rozumiem. Chciałem tylko…
— Chciałeś co? — przerwała mi ostro. — Cofnąć czas? Naprawić wszystko jednym słowem?
Zamilkłem. Wiedziałem, że ma rację.
— Idź do Magdy — powiedziała po chwili ciszy. — Ona cię potrzebuje bardziej niż ja.
Wyszedłem na klatkę schodową z sercem ciężkim jak kamień. Przez chwilę stałem bez ruchu, próbując uspokoić oddech. W kieszeni czułem zmiętą kartkę z numerem do córki. Nie widzieliśmy się od lat.
Magda mieszkała na Bemowie z mężem i dwójką dzieci. Zadzwoniłem do drzwi z duszą na ramieniu.
— Tata? — jej głos był pełen niedowierzania.
— Cześć, Madziu…
Stała przez chwilę w progu, jakby nie wiedziała, czy mnie wpuścić. Za jej plecami słyszałem dziecięcy śmiech i głos męża: „Kto to?”.
— Wejdź — powiedziała w końcu chłodno.
Usiadłem na kanapie w salonie pełnym zabawek i zdjęć rodzinnych. Czułem się obco.
— Dlaczego teraz? — zapytała Magda bez ogródek.
— Bo nie mam już nikogo… i chciałbym cię poznać na nowo.
Spojrzała na mnie z bólem. — Przez tyle lat nie dzwoniłeś nawet na urodziny dzieci.
Zacisnąłem powieki. — Wiem. Byłem tchórzem.
— Mama płakała przez ciebie całe lata — dodała cicho.
Nie miałem nic na swoją obronę. Siedzieliśmy w milczeniu, aż jej synek podbiegł do mnie z samochodzikiem.
— Kim pan jest? — zapytał niewinnie.
— Jestem… twój dziadek — odpowiedziałem drżącym głosem.
Chłopiec uśmiechnął się szeroko i wręczył mi zabawkę. Poczułem łzy pod powiekami.
Przez kolejne tygodnie próbowałem odbudować relację z Magdą i jej rodziną. Było trudno. Jej mąż patrzył na mnie z rezerwą, wnuki traktowały mnie jak obcego. Ale powoli zaczęliśmy rozmawiać: o jej dzieciństwie, o tym, jak bardzo brakowało jej ojca na szkolnych przedstawieniach i komuniach.
Pewnego dnia Magda zapytała:
— Dlaczego właściwie odszedłeś?
Zawahałem się. — Byłem głupi i słaby. Myślałem, że gdzie indziej znajdę szczęście…
— A znalazłeś?
Pokręciłem głową.
— To dlaczego wracasz dopiero teraz?
Nie potrafiłem odpowiedzieć. Może dlatego, że dopiero samotność nauczyła mnie pokory? Może dlatego, że dopiero utrata wszystkiego pozwala zobaczyć to, co naprawdę ważne?
W międzyczasie szukałem pracy. Wysyłałem CV do banków i firm księgowych, ale nikt nie chciał zatrudnić pięćdziesięcioczterolatka bez aktualnych kwalifikacji. Czułem się coraz bardziej bezużyteczny.
Pewnego dnia spotkałem starego kolegę ze studiów, Piotra, który prowadził niewielką firmę remontową.
— Andrzej! Co u ciebie? Dawno cię nie widziałem!
Opowiedziałem mu swoją historię bez upiększeń.
— Słuchaj — powiedział Piotr po chwili namysłu — szukam kogoś do papierów i kontaktu z klientami. Nie jest to bankowość, ale lepsze to niż nic.
Zgodziłem się bez wahania. Praca była ciężka i daleka od moich dawnych ambicji, ale dawała mi poczucie sensu.
Z czasem Magda zaczęła zapraszać mnie częściej do siebie. Pomagałem wnukom w lekcjach matematyki, zabierałem je na spacery po Lasku Bemowskim. Powoli odzyskiwałem coś na kształt rodziny.
Ale Ewa pozostała nieosiągalna. Spotkaliśmy się jeszcze raz przypadkiem w sklepie spożywczym na Woli.
— Jak sobie radzisz? — zapytała chłodno.
— Staram się… Odbudować relacje z Magdą… Pracuję u Piotra…
Skinęła głową z uznaniem.
— Dobrze robisz. Ale nie licz na więcej ode mnie niż uprzejmość sąsiedzką.
Zabolało mnie to bardziej niż chciałem przyznać.
Minął rok od mojego powrotu do Warszawy. Nadal jestem sam — bez partnerki, bez dawnej pozycji zawodowej. Ale mam kontakt z córką i wnukami. Czasem spotykam się z Piotrem na piwo i rozmawiamy o dawnych czasach.
Często zastanawiam się nad tym wszystkim: czy można naprawdę naprawić błędy sprzed lat? Czy człowiek zasługuje na drugą szansę? A może pewnych rzeczy nie da się już odzyskać?
Patrzę w lustro i widzę zmęczonego mężczyznę z siwymi włosami i smutnymi oczami. Ale widzę też kogoś, kto próbuje walczyć o resztki godności i miłości.
Czy wy też kiedyś próbowaliście naprawić coś po latach? Czy warto walczyć o rodzinę nawet wtedy, gdy wydaje się za późno?