Trzydzieści lat razem, a potem zostałam sama: Historia kobiety, którą opuścił mąż
– Naprawdę? Po tylu latach? – mój głos drżał, a w gardle czułam gulę, której nie mogłam przełknąć. Stałam w kuchni, opierając się o blat, podczas gdy Andrzej pakował swoje rzeczy do starej walizki. Jego ruchy były mechaniczne, jakby już dawno podjął decyzję i tylko czekał na odpowiedni moment.
– Przepraszam, Haniu. Po prostu… już nie mogę – powiedział cicho, nie patrząc mi w oczy. – Zakochałem się w kimś innym. To nie twoja wina.
To nie twoja wina. Te słowa dźwięczały mi w głowie przez kolejne tygodnie, jakby miały cokolwiek wyjaśnić. Trzydzieści lat razem – trzydzieści lat wspólnych świąt, kłótni o drobiazgi, radości z narodzin dzieci, wspólnych wakacji nad Bałtykiem i remontów mieszkania. I nagle wszystko się skończyło. Andrzej wyszedł z domu, a ja zostałam sama w ciszy, która bolała bardziej niż jakiekolwiek słowa.
Pierwsze dni były jak sen na jawie. Chodziłam po mieszkaniu, dotykałam jego rzeczy, wąchałam koszule, które jeszcze pachniały jego wodą kolońską. Dzwoniłam do dzieci – Magdy i Pawła – ale każde z nich miało swoje życie. Magda mieszkała w Warszawie z mężem i dwójką dzieci, Paweł był wiecznie zapracowany w Krakowie. Oboje byli zszokowani wiadomością o rozstaniu rodziców, ale nie potrafili mnie wesprzeć. „Mamo, może to i lepiej? Może teraz odpoczniesz?” – mówiła Magda przez telefon, a ja czułam się jeszcze bardziej samotna.
Najgorsze były wieczory. Siadałam przy stole w kuchni i patrzyłam na dwa puste talerze. Przez lata gotowałam dla nas obojga – Andrzej zawsze lubił moją zupę pomidorową i schabowe. Teraz nie miałam dla kogo gotować. Czasem łapałam się na tym, że szykowałam dwie porcje obiadu, po czym jedną wyrzucałam do kosza.
Rodzina nie ułatwiała mi sprawy. Moja siostra Basia przyjechała któregoś dnia z ciastem i miną pełną współczucia.
– Haniu, może powinnaś była bardziej dbać o siebie? Wiesz… faceci są tacy…
– Basia! – przerwałam jej ostro. – To nie jest moja wina!
Ale ona tylko wzruszyła ramionami i zaczęła opowiadać o swoim szczęśliwym małżeństwie.
W pracy starałam się zachowywać normalnie. Pracuję jako księgowa w małej firmie budowlanej na obrzeżach Poznania. Koledzy udawali, że nic się nie stało, ale widziałam ich ukradkowe spojrzenia i szeptane rozmowy na korytarzu. Czułam się jakby wszyscy wiedzieli o mojej porażce.
Najbardziej bolało mnie to, że Andrzej odszedł do młodszej kobiety – Ewy, naszej wspólnej znajomej z osiedla. Widziałam ich razem kilka razy przed rozstaniem, ale nigdy nie przyszło mi do głowy, że coś ich łączy. Teraz Ewa chodziła po osiedlu z podniesioną głową, a sąsiadki szeptały za moimi plecami.
Któregoś dnia spotkałam Andrzeja pod sklepem spożywczym. Stał z Ewą przy samochodzie i śmiał się z czegoś głośno. Gdy mnie zobaczyli, Ewa odwróciła wzrok, a Andrzej tylko skinął głową.
– Haniu…
– Nie musisz nic mówić – przerwałam mu i weszłam do sklepu z podniesioną głową, choć serce waliło mi jak młotem.
Wieczorami zaczęłam pić wino – najpierw kieliszek do kolacji, potem dwa… Trudno było zasnąć bez tego otępienia. Pewnej nocy zadzwoniła Magda.
– Mamo, słyszałam od cioci Basi… Czy ty pijesz?
– Nie twoja sprawa – odburknęłam i rozłączyłam się.
Czułam się coraz gorzej – fizycznie i psychicznie. Zaczęły mnie boleć plecy, miałam problemy ze snem. W końcu poszłam do lekarza rodzinnego.
– Pani Hanno, to może być depresja – powiedziała lekarka patrząc na mnie ze współczuciem. – Proszę pomyśleć o terapii.
Nie chciałam terapii. Wydawało mi się to oznaką słabości. Ale pewnego dnia obudziłam się i poczułam taką pustkę, że nie mogłam wstać z łóżka. Zadzwoniłam do Magdy.
– Córciu… ja już nie daję rady.
Magda przyjechała tego samego dnia. Przytuliła mnie mocno i płakałyśmy razem przez godzinę.
– Mamo… musisz coś zmienić. Dla siebie.
Zaczęłam chodzić na terapię grupową dla kobiet po rozwodzie w pobliskim domu kultury. Na początku czułam się tam obco – inne kobiety wydawały się silniejsze ode mnie. Ale z czasem zaczęłyśmy rozmawiać o wszystkim: o bólu po stracie, o samotności, o tym jak trudno jest zacząć od nowa po pięćdziesiątce.
Pewnego dnia jedna z kobiet – Jola – zaproponowała wspólny wyjazd nad morze.
– Haniu, pojedź z nami! Zobaczysz, jak dobrze ci to zrobi!
Pojechałam. Spacerowałyśmy brzegiem morza, śmiałyśmy się i płakałyśmy razem. Po raz pierwszy od miesięcy poczułam się wolna.
Zaczęłam powoli wracać do życia. Zapisałam się na kurs tańca dla dorosłych – zawsze marzyłam o tym, ale Andrzej nigdy nie chciał tańczyć. Poznałam nowych ludzi, zaczęłam wychodzić do kina i teatru. Magda i Paweł częściej dzwonili i odwiedzali mnie z wnukami.
Minął rok od odejścia Andrzeja. Nadal boli mnie jego zdrada i samotność czasem przygniata mnie do ziemi. Ale nauczyłam się żyć dla siebie – nie dla męża czy dzieci. Ostatnio spotkałam Andrzeja na ulicy – był sam, wyglądał na zmęczonego.
– Haniu…
– Już nic mi nie jesteś winien – powiedziałam spokojnie i poszłam dalej.
Czasem zastanawiam się: czy można naprawdę zacząć od nowa po tylu latach życia we dwoje? Czy samotność to kara czy szansa? Może ktoś z was zna odpowiedź…