Miłość mojej matki i moje samotne macierzyństwo: Czy można wybrać siebie, nie raniąc innych?

— Mamo, czy możesz dziś zostać z dziećmi choć przez godzinę? — mój głos drżał, kiedy ściskałam telefon w dłoni. Stałam w kuchni, a za mną rozlegał się płacz Antka i głośne nawoływania Hani. Wiedziałam, że jeśli nie wyjdę na chwilę z tego domu, po prostu się rozpadnę.

— Kochanie, dziś nie mogę. Mam spotkanie z kimś ważnym — odpowiedziała Zofia, moja matka, tonem, który miał być czuły, ale zabrzmiał jak zamknięte drzwi. — Wiesz, jak to jest… Trzeba dać sobie szansę na szczęście.

Szczęście. To słowo dźwięczało mi w głowie jak szyderczy żart. Kiedy ostatni raz czułam się szczęśliwa? Może wtedy, gdy jeszcze wierzyłam, że mama będzie dla mnie wsparciem. Że po rozwodzie nie zostanę sama z dwójką dzieci i stertą obowiązków, których nie sposób ogarnąć w pojedynkę.

Zofia Kowalska — moja mama. Kiedyś była dla mnie wzorem siły i czułości. Po śmierci taty długo była sama, zamknięta w swoim bólu. Ale od kilku miesięcy coś się zmieniło. Zaczęła wychodzić, malować usta na czerwono, kupować nowe sukienki. Zamiast pytać mnie, jak sobie radzę, opowiadała o randkach z panem Markiem albo o tym, jak bardzo pragnie jeszcze poczuć motyle w brzuchu.

A ja? Ja tonęłam. Każdego ranka budziłam się z uczuciem lęku: czy dam radę? Czy dzieci będą dziś zdrowe? Czy zdążę zrobić zakupy przed zamknięciem sklepu? Czy znajdę chwilę na prysznic?

— Mamo, naprawdę cię potrzebuję — powiedziałam cicho do słuchawki.

— Wiem, kochanie. Ale musisz nauczyć się radzić sobie sama. Ja też musiałam — odparła i rozłączyła się.

Zostałam z tym wszystkim sama. Antek miał gorączkę, Hania płakała, bo zgubiła ulubioną lalkę. W kuchni piętrzyły się brudne naczynia, a ja miałam ochotę wyjść i nigdy nie wrócić.

Wieczorem usiadłam na łóżku i zaczęłam płakać. Cicho, żeby dzieci nie słyszały. Przypomniałam sobie czasy, gdy byłam mała i mama tuliła mnie do snu. Gdzie podziała się ta kobieta? Czy naprawdę miłość do obcego mężczyzny jest ważniejsza niż własna córka i wnuki?

Następnego dnia spotkałam mamę przypadkiem w parku. Siedziała na ławce z Markiem, śmiała się głośno i wyglądała na szczęśliwą. Przez chwilę poczułam ukłucie zazdrości — ona może być wolna, a ja jestem uwięziona w codzienności.

— Cześć, mamo — powiedziałam chłodno.

— O! Cześć, Marto! Jak dzieci? — zapytała z uśmiechem.

— Chore. Antek ma gorączkę od trzech dni. Nie miałam nawet kiedy pójść do apteki — odpowiedziałam z wyrzutem.

Marek spojrzał na mnie z lekkim zakłopotaniem.

— Może powinnam przyjść jutro i pomóc ci trochę? — zaproponowała mama niepewnie.

— Jeśli znajdziesz czas między randkami — rzuciłam ostro i odwróciłam się na pięcie.

W domu długo myślałam o tej rozmowie. Czy byłam niesprawiedliwa? Może mama ma prawo do szczęścia? Ale dlaczego jej szczęście oznacza moją samotność?

Wieczorem zadzwoniła do mnie siostra, Kasia.

— Marta, nie możesz tak naciskać na mamę. Ona też ma swoje życie — powiedziała spokojnie.

— A ja nie mam? — wybuchłam. — Ja nie mam prawa do chwili odpoczynku? Do wsparcia?

— Masz prawo. Ale może powinnaś poszukać pomocy gdzie indziej? Może sąsiedzi albo jakaś opiekunka?

Poczułam się zdradzona nawet przez własną siostrę. Wszyscy oczekują ode mnie siły i samodzielności. Ale ile można udawać silną?

Kilka dni później mama przyszła do nas z ciastem. Dzieci rzuciły jej się na szyję, a ja patrzyłam z boku, nie mogąc powstrzymać łez.

— Przepraszam cię, Marto — powiedziała cicho mama, kiedy dzieci bawiły się w pokoju. — Wiem, że cię zawiodłam. Ale ja też jestem tylko człowiekiem. Przez tyle lat żyłam dla innych… Teraz chcę trochę dla siebie.

— A ja? Ja też chciałabym żyć dla siebie! — krzyknęłam przez łzy. — Ale nie mogę! Bo ktoś musi być dorosły!

Mama objęła mnie mocno.

— Może spróbujmy znaleźć jakiś kompromis? Będę przychodzić raz w tygodniu i zabierać dzieci na spacer. A ty wtedy odpoczniesz albo pójdziesz do fryzjera… Cokolwiek chcesz.

Nie wiem, czy to wystarczy. Nie wiem nawet, czy potrafię jej wybaczyć ten czas samotności i żalu. Ale może to początek czegoś nowego?

Czasem zastanawiam się: czy można wybrać siebie, nie raniąc innych? Czy każda kobieta musi wybierać między własnym szczęściem a rodziną? A może po prostu nikt nie potrafi być wszystkim dla wszystkich?