„Nie jestem waszą służącą!” – historia o tym, jak rodzina męża odebrała mi głos i odwagę

„Twoim obowiązkiem jest pomagać — jesteś przecież żoną, a nie obcą!” — te słowa padły z ust mojej teściowej, Haliny, dokładnie tydzień przed naszą piątą rocznicą ślubu z Pawłem. Stałam wtedy w kuchni, z rękami zanurzonymi w zimnej wodzie, zmywając naczynia po kolejnej rodzinnej kolacji. W powietrzu unosił się zapach bigosu i świeżo upieczonego sernika, a ja czułam się bardziej jak kucharka niż jak żona czy córka.

Halina weszła bez pukania, jak zawsze. — Zosia, jutro musisz mi pomóc z zakupami. Plecy mnie bolą, a ty przecież masz wolne — rzuciła tonem nieznoszącym sprzeciwu.

— Mamo, jutro mam spotkanie z klientem. Obiecałam szefowi, że przygotuję prezentację…

— Prezentacja? — prychnęła. — Rodzina jest ważniejsza niż jakaś tam praca. Paweł na pewno to rozumie.

Paweł siedział w salonie, udając, że nie słyszy naszej rozmowy. Tak było zawsze. Gdy jego matka czegoś ode mnie chciała, on znikał za gazetą albo wychodził z psem.

— Zosiu, przecież mama potrzebuje pomocy — powiedział cicho, gdy Halina wyszła. — Nie możesz jej odmówić.

— A ja? Ja też mam swoje życie! — wybuchłam. — Ile razy jeszcze mam rezygnować z siebie?

— Przesadzasz — rzucił Paweł i wrócił do swojego świata.

To był początek końca. Każdy dzień przynosił nowe żądania. Raz Halina potrzebowała, żebym zawiozła ją do lekarza na drugi koniec miasta. Innym razem jej siostra, ciotka Wiesia, dzwoniła z prośbą o pomoc przy remoncie mieszkania. Nawet brat Pawła, Tomek, potrafił zadzwonić o 22:00 z pytaniem, czy mogę upiec ciasto na urodziny jego córki.

Moja własna matka mieszkała 200 kilometrów dalej. Dzwoniła coraz rzadziej — chyba czuła, że nie mam dla niej czasu ani siły. Ostatni raz widziałam ją pół roku temu na pogrzebie wujka. Wtedy też usłyszałam od Haliny: „Nie wypada zostawiać rodziny męża na tak długo. Przecież tu jest twój dom.”

Pamiętam dzień, w którym wszystko się we mnie złamało. Był piątek, padał deszcz. Wróciłam zmęczona po pracy i zobaczyłam Halinę siedzącą na naszym balkonie z listą zakupów.

— Zosiu, jutro przyjeżdża cała rodzina na imieniny Pawła. Musisz wszystko przygotować.

— Ale ja nawet nie wiedziałam…

— To już wiesz — przerwała mi chłodno.

W nocy nie mogłam spać. Paweł leżał obok i chrapał spokojnie, jakby nic się nie działo. Wstałam i zaczęłam płakać w łazience. Czułam się przezroczysta. Niewidzialna dla wszystkich poza ich potrzebami.

Następnego dnia rano zadzwoniła moja siostra, Magda.

— Zosia, co się z tobą dzieje? Brzmisz jak cień samej siebie.

— Nie wiem już kim jestem…

— Przyjedź do mnie na weekend. Odpoczniesz.

Zebrałam się na odwagę i powiedziałam Pawłowi:

— Jadę do Magdy. Potrzebuję przerwy.

Spojrzał na mnie z niedowierzaniem.

— Teraz? Przed imieninami? Zostawiasz mnie samego?

— Może w końcu zobaczysz, jak to jest być samemu ze swoją rodziną — odpowiedziałam drżącym głosem.

Pojechałam do Magdy do Poznania. Tam pierwszy raz od lat przespałam całą noc bez budzika nastawionego na cudze potrzeby. Rozmawiałyśmy godzinami o wszystkim i o niczym. Magda patrzyła na mnie ze smutkiem:

— Ty już nie jesteś tą Zosią, którą znałam…

Wróciłam po dwóch dniach do mieszkania pełnego ciszy i brudnych naczyń. Paweł nawet nie zapytał, jak się czuję.

Tydzień później Halina przyszła z kolejną listą obowiązków. Tym razem nie wytrzymałam.

— Dość! — krzyknęłam tak głośno, że aż pies Pawła uciekł pod stół. — Nie jestem waszą służącą! Mam swoje życie!

Halina spojrzała na mnie jak na wariatkę.

— Jak możesz tak mówić? Przecież jesteśmy rodziną!

— Rodzina to nie niewolnictwo! — odpowiedziałam i wybiegłam z mieszkania.

Zamieszkałam u Magdy na kilka tygodni. Paweł dzwonił codziennie przez pierwsze dni:

— Wróć… Mama płacze… Ja nie umiem sobie poradzić…

Ale ja już wiedziałam, że nie chcę wracać do życia, w którym jestem tylko narzędziem do spełniania cudzych oczekiwań.

Po miesiącu Paweł przyszedł do mnie osobiście.

— Zosia… Przepraszam… Nie rozumiałem…

Patrzyłam mu w oczy i widziałam chłopca zagubionego bez matki i żony do obsługiwania jego świata.

— Paweł… Ja już nie potrafię być tą samą osobą. Potrzebuję siebie odzyskać.

Rozwiedliśmy się po cichu. Halina rozpowiadała po rodzinie, że „porzuciłam syna”, że „nie nadaję się na żonę”. Ale ja pierwszy raz od lat poczułam się wolna.

Dziś mieszkam sama w małym mieszkaniu na Jeżycach w Poznaniu. Pracuję z pasją i odwiedzam mamę tak często, jak chcę. Czasem budzę się jeszcze z lękiem, że ktoś zaraz zadzwoni z kolejnym żądaniem… Ale potem patrzę w lustro i widzę kobietę, która odzyskała głos.

Czy naprawdę bycie żoną oznacza rezygnację z siebie? A może czasem trzeba postawić granicę – nawet jeśli wszyscy wokół mówią ci, że to egoizm?