Gdybym tylko wiedział, co mnie czeka…
Gdybym wiedział, że tak będzie… Autobus podskakiwał na wybojach, a ja ściskałem w dłoni bilet, jakby od tego zależało moje życie. Kierowca klął pod nosem, omijając kałuże i czasem wyjeżdżając na przeciwny pas. W środku było niewiele ludzi – dzień roboczy, szary, jakby świat zapomniał o kolorach. Patrzyłem przez okno na zszarzały śnieg, który jeszcze trochę i stopnieje zupełnie. Lato tuż-tuż, a ja wracam do domu po dziesięciu latach nieobecności.
Nie planowałem tego powrotu. Gdyby nie telefon od mamy – jej głos drżący, pełen lęku i czegoś jeszcze, czego nie umiałem nazwać – pewnie nigdy bym się nie zdecydował. „Marek, tata jest w szpitalu. Nie wiem, co robić. Przyjedź, proszę.” Słowa utkwiły mi w głowie jak drzazga. Przez tyle lat unikałem rodzinnego miasta, bo każde wspomnienie bolało bardziej niż poprzednie. Ale teraz nie miałem wyboru.
Autobus zatrzymał się z piskiem hamulców na przystanku przy starym moście. Wysiadłem, czując jak serce wali mi w piersi. Powietrze było ciężkie, pachniało wilgocią i czymś znajomym – może dzieciństwem? Przeszedłem przez plac, mijając kiosk pani Zosi. Była zamknięta, ale pamiętałem jej uśmiech i ciepłe słowa: „Marek, kup sobie drożdżówkę, zasłużyłeś!” Teraz tylko cisza i echo kroków.
W domu panowała atmosfera napięcia. Mama siedziała przy stole, bawiąc się obrączką na palcu. Gdy mnie zobaczyła, łzy napłynęły jej do oczu. „Synku…” – wyszeptała i rzuciła mi się na szyję. Pachniała tak samo jak dawniej – lawendą i czymś domowym. Przytuliłem ją mocno, choć czułem się obco we własnym domu.
– Jak tata? – zapytałem cicho.
– Lekarze mówią… – zawahała się – …że to zawał. Ale już lepiej. Chciałby cię zobaczyć.
Nie odpowiedziałem. W głowie miałem tylko jedno: czy on naprawdę chce mnie zobaczyć? Po tym wszystkim?
Wieczorem siedziałem w swoim dawnym pokoju. Wszystko było na swoim miejscu – plakaty na ścianach, stary komputer na biurku, nawet zeszyty z liceum leżały w szufladzie. Przesunąłem palcem po okładce jednego z nich i poczułem ukłucie żalu. Ile razy kłóciłem się z ojcem o moje wybory? Ile razy słyszałem: „Marek, nie marnuj życia! Zostań tu, pomóż mi w warsztacie!” A ja chciałem czegoś więcej – wyjechałem do Warszawy na studia i nigdy nie wróciłem.
Następnego dnia poszedłem do szpitala. Ojciec leżał na łóżku, blady i zmęczony. Gdy mnie zobaczył, jego twarz stężała.
– No proszę… Syn marnotrawny wrócił – powiedział z goryczą.
Zacisnąłem pięści.
– Mama zadzwoniła. Chciała, żebym przyjechał.
– A ty? Chciałeś?
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Przez chwilę milczeliśmy.
– Marek… – odezwał się w końcu ciszej – …nie wiem, czy potrafię ci wybaczyć.
– Ja też nie wiem, czy potrafię wybaczyć tobie – odpowiedziałem szczerze.
Wyszedłem ze szpitala z poczuciem porażki. Przez kolejne dni unikałem ojca. Pomagałem mamie w domu, robiłem zakupy, naprawiałem cieknący kran w łazience. Wieczorami wychodziłem na spacer nad rzekę i patrzyłem na światła miasta odbijające się w wodzie. Zastanawiałem się, czy naprawdę jestem tu potrzebny.
Pewnej nocy usłyszałem kłótnię rodziców przez cienką ścianę.
– On nie wróci na stałe! – krzyczał ojciec.
– Daj mu czas! To twój syn!
– Syn? On już dawno przestał być moim synem!
Te słowa bolały bardziej niż wszystko inne. Chciałem wejść do ich pokoju i wykrzyczeć całą prawdę: że wyjechałem, bo czułem się tu niewidzialny; że nigdy nie byłem wystarczająco dobry; że każda rozmowa kończyła się awanturą o przyszłość.
Ale nie zrobiłem tego. Zamiast tego spakowałem plecak i wyszedłem z domu przed świtem. Szedłem bez celu przez puste ulice miasta, aż dotarłem do starego mostu. Usiadłem na barierce i patrzyłem na powoli budzący się dzień.
Nagle usłyszałem za sobą kroki.
– Marek? Co ty tu robisz? – To był mój młodszy brat, Paweł.
Nie widzieliśmy się od lat. Paweł został w domu, pomagał ojcu w warsztacie. Był zawsze tym „lepszym synem”.
– Nie mogłem spać – odpowiedziałem wymijająco.
– Wiem… Słyszałem ich w nocy. Marek… Tata cię kocha. Tylko nie umie tego powiedzieć.
– Może już za późno.
– Nigdy nie jest za późno – powiedział Paweł cicho.
Siedzieliśmy razem w milczeniu. Po chwili Paweł położył mi rękę na ramieniu.
– Wrócisz jeszcze?
– Nie wiem…
Wróciłem do domu dopiero rano. Mama czekała na mnie w kuchni z kubkiem herbaty.
– Synku… Nie uciekaj już więcej – poprosiła cicho.
Patrzyłem na nią długo. W jej oczach widziałem strach i nadzieję jednocześnie.
Tego dnia poszedłem jeszcze raz do szpitala. Ojciec spał. Usiadłem przy jego łóżku i patrzyłem na niego długo. Wtedy zrozumiałem: nigdy nie będziemy idealną rodziną. Ale może możemy spróbować zacząć od nowa?
Gdy wracałem autobusem do Warszawy kilka dni później, patrzyłem przez okno na topniejący śnieg i myślałem o tym wszystkim, co zostawiłem za sobą. Czy można naprawić to, co zostało złamane? Czy odwaga wystarczy, by wrócić tam, gdzie kiedyś było się szczęśliwym? Może każdy powrót jest początkiem czegoś nowego…