Dlaczego nie chcę już liczyć na rodziców Marka – historia o mieszkaniu, rodzinie i dumie
– Maria, nie możesz być taka naiwna! – głos Marka odbił się echem w ciasnej kuchni mojej mamy. – Moi rodzice nie są od tego, żeby nam wszystko dawać na tacy.
Patrzyłam na niego z niedowierzaniem. Przecież to nie była moja zachcianka. Od lat odkładaliśmy każdy grosz, rezygnowaliśmy z wakacji, z nowych ubrań, z wyjść do restauracji. Wszystko po to, by w końcu mieć swoje miejsce na ziemi. Miejsce, gdzie nie będziemy musieli słuchać przez ścianę kłótni sąsiadów albo tłumaczyć się mamie, dlaczego wracamy po północy.
– Ale Marku, twoi rodzice mają tyle pieniędzy! – nie wytrzymałam. – Wystarczyłoby, żeby pożyczyli nam na wkład własny. Oddalibyśmy wszystko co do grosza!
Mark tylko wzruszył ramionami i spuścił wzrok. Wiedziałam, że ta rozmowa już się odbyła. Wiedziałam też, jak bardzo bolało go to odrzucenie. Ale nie potrafiłam zrozumieć – dlaczego? Przecież Gordana i Dragan zawsze podkreślali, jak ważna jest dla nich rodzina. Na święta stoły uginały się od jedzenia, prezenty dla wnuków były zawsze najdroższe w rodzinie. A kiedy przyszło do prawdziwej pomocy – zamknęli drzwi.
Pamiętam tamten wieczór u nich w domu. Siedzieliśmy przy stole, a atmosfera była gęsta jak śmietana w barszczu. Dragan popijał whisky i patrzył na nas spod krzaczastych brwi.
– Młodzi powinni sami sobie radzić – powiedział w końcu. – My z Gosią zaczynaliśmy od zera. Kredyt na 30 lat, dwa etaty, dzieci na głowie. I co? Daliśmy radę.
Gordana przytaknęła energicznie.
– Teraz wszyscy chcą mieć wszystko od razu. A życie to nie Instagram!
Zacisnęłam dłonie pod stołem. Chciałam krzyczeć, że czasy się zmieniły, że ceny mieszkań są dziś kosmiczne, że bez wsparcia rodziny młodzi ludzie nie mają szans na własny kąt. Ale wiedziałam, że to nic nie da. Dla nich byłam tylko dziewczyną Marka – może sympatyczną, ale jednak obcą.
Po powrocie do domu długo płakałam. Marek próbował mnie pocieszać, ale czułam się upokorzona. Moja mama oddałaby mi ostatnie oszczędności, gdyby tylko mogła. Ale sama ledwo wiązała koniec z końcem po śmierci taty.
Przez kolejne tygodnie atmosfera między mną a Markiem była napięta. On zamykał się w sobie, ja coraz częściej wybuchałam płaczem lub złością. Zaczęliśmy się kłócić o drobiazgi: o to, kto nie wyniósł śmieci, kto zapomniał zapłacić rachunek za prąd.
Pewnego wieczoru wróciłam do domu późno po pracy. Marek siedział przy stole z głową w dłoniach.
– Maria… Może powinniśmy odpuścić? Może to nie jest nam pisane?
Zamarłam. Czy naprawdę miałam się poddać? Czy mieliśmy pozwolić, żeby duma jego rodziców zniszczyła nasze marzenia?
– Nie! – powiedziałam stanowczo. – Nie będziemy żyć według ich zasad. Znajdziemy sposób.
Zaczęliśmy szukać innych rozwiązań: dodatkowe prace, wynajem pokoju turystom przez Airbnb, sprzedaż starych rzeczy na OLX-ie. Każda złotówka była na wagę złota. Czasem miałam wrażenie, że już nie mam siły – ale wtedy przypominałam sobie słowa Dragana i Gordany: „My daliśmy radę”.
Tylko że oni mieli siebie nawzajem i wsparcie swoich rodzin. My mieliśmy tylko siebie.
W międzyczasie relacje z teściami pogorszyły się jeszcze bardziej. Na rodzinnych obiadach unikali tematu mieszkania jak ognia. Kiedyś usłyszałam przypadkiem rozmowę Gordany z jej siostrą:
– Maria to taka roszczeniowa dziewczyna… Pewnie myśli, że wszystko jej się należy.
Zabolało mnie to bardziej niż mogłam się spodziewać.
W końcu nadszedł dzień podpisania umowy kredytowej. Udało nam się zebrać minimalny wkład własny dzięki ogromnemu wysiłkowi i pożyczce od mojej przyjaciółki Kasi. Byliśmy wykończeni psychicznie i fizycznie, ale szczęśliwi.
Kiedy przeprowadziliśmy się do naszego maleńkiego mieszkania na obrzeżach Warszawy, poczułam ulgę i dumę. To było nasze miejsce – zdobyte ciężką pracą i wyrzeczeniami.
Ale cień rozczarowania pozostał. Wiedziałam już, że nie mogę liczyć na rodzinę Marka tak jak kiedyś myślałam. Zrozumiałam też coś jeszcze: czasem rodzinna duma jest silniejsza niż miłość czy chęć pomocy.
Dziś patrzę na Marka i wiem, że przeszliśmy razem przez piekło. Ale czy naprawdę musieliśmy? Czy rodzina powinna być miejscem wsparcia bezwarunkowego – czy raczej szkołą twardego życia?
Czasem zastanawiam się: czy lepiej mieć dumę… czy bliskość? Co wy byście wybrali?