Urodziny, które rozdzieliły rodzinę: Cena marzenia matki
– Mamo, czy ty naprawdę musiałaś wydawać na to wszystko tyle pieniędzy? – głos Piotra drżał od złości i rozczarowania. Stał w kuchni, opierając się o blat, a jego żona Lucyna nerwowo krążyła wokół stołu, zbierając talerze po właśnie skończonej uroczystości. Jeszcze kilka godzin temu dom tętnił śmiechem, muzyką i życzeniami. Teraz cisza była gęsta jak śmietana, a powietrze przesycone niewypowiedzianymi pretensjami.
Od lat marzyłam o tym, by na swoje sześćdziesiąte urodziny zorganizować prawdziwą, wielką imprezę. Taką z orkiestrą, tańcami do rana i stołem uginającym się od jedzenia. Przez całe życie odkładałam na to pieniądze – drobne sumy z emerytury, czasem coś z premii świątecznej. Chciałam poczuć się wyjątkowo choć ten jeden raz, otoczona rodziną i przyjaciółmi. Przez chwilę być w centrum uwagi, nie tylko tą, która zawsze dba o innych.
Ale Piotr miał inne plany. – Wiesz dobrze, że chcieliśmy z Lucyną kupić większe mieszkanie – powiedział cicho, unikając mojego wzroku. – Twoje oszczędności miały nam pomóc wpłacić wkład własny. Przecież sama mówiłaś, że rodzina jest najważniejsza.
Zabolało mnie to bardziej niż chciałam przyznać. Czy naprawdę byłam aż tak samolubna? Czy jedno moje marzenie mogło przekreślić wszystko, co budowaliśmy przez lata? Patrzyłam na Piotra i Lucynę – młodych, zmęczonych codziennością ludzi, którzy walczyli o lepszą przyszłość dla siebie i swojej córeczki Zosi. Ale czy to znaczyło, że ja już nie mam prawa do własnych pragnień?
Przypomniałam sobie rozmowę sprzed kilku miesięcy. Siedzieliśmy wtedy przy herbacie i opowiadałam im o swoich planach na urodziny. Piotr kiwał głową, ale widziałam w jego oczach cień niepokoju. Lucyna milczała, bawiąc się łyżeczką. – Mamo, może lepiej byłoby zrobić coś skromniejszego? – zaproponowała wtedy delikatnie. – Wiesz, jak teraz wszystko drożeje…
Zignorowałam te słowa. Byłam tak pochłonięta wizją idealnej uroczystości, że nie chciałam słyszeć o kompromisach. Przecież to tylko raz w życiu! Zatrudniłam zespół muzyczny z sąsiedniej miejscowości, zamówiłam catering z najlepszej restauracji w okolicy i wynajęłam salę w domu kultury. Zaprosiłam wszystkich: rodzinę z Gdańska, przyjaciółkę z dzieciństwa ze Szczecina, sąsiadów z bloku.
Wieczór był magiczny. Tańczyliśmy poloneza i walca, śpiewaliśmy stare piosenki przy akordeonie. Zosia biegała między stołami z balonami, a ja czułam się jak królowa balu. Nawet Piotr przez chwilę się uśmiechał, choć widziałam w jego oczach cień smutku.
Ale kiedy ostatni goście wyszli, a światła przygasły, rzeczywistość wróciła ze zdwojoną siłą. – Teraz już nie mamy szans na nowe mieszkanie – powiedziała Lucyna cicho, odkładając talerz do zlewu. – Zosia pójdzie do szkoły i dalej będzie musiała dzielić pokój z nami.
– Przepraszam… – wyszeptałam bezradnie. – Chciałam tylko…
– Chciałaś być szczęśliwa – przerwał mi Piotr. – Ale czy pomyślałaś o nas?
Nie spałam tej nocy. Leżałam w łóżku i patrzyłam w sufit, słuchając tykania zegara. W głowie kłębiły mi się wspomnienia: pierwsze kroki Piotra, jego studniówka, ślub… Zawsze byłam dla niego podporą. Czy naprawdę jedno moje marzenie mogło to wszystko przekreślić?
Następnego dnia Piotr i Lucyna zabrali Zosię i pojechali do siebie. Nie zadzwonili przez tydzień. Dom wydawał się pusty jak nigdy wcześniej. Próbowałam zająć się czymkolwiek: podlewałam kwiaty, układałam zdjęcia w albumie, ale wszystko wydawało się bez sensu.
W końcu zadzwoniłam do siostry, Marii. – Może przesadziłam? – zapytałam drżącym głosem.
– Nie możesz całe życie rezygnować z siebie – odpowiedziała stanowczo Maria. – Ale może powinnaś porozmawiać z Piotrem jeszcze raz? Powiedzieć mu, co czułaś.
Zebrałam się na odwagę i pojechałam do nich w niedzielę. Zosia otworzyła mi drzwi i rzuciła się na szyję. W salonie panowała napięta atmosfera. Piotr siedział przy stole z laptopem, Lucyna układała pranie.
– Przepraszam was – zaczęłam niepewnie. – Może powinnam była was posłuchać… Ale przez całe życie wszystko odkładałam na później. Chciałam choć raz poczuć się ważna.
Piotr milczał długo. W końcu westchnął ciężko.
– Rozumiem cię, mamo… Ale my też mamy swoje marzenia.
– Może powinniśmy częściej o nich rozmawiać? – zaproponowała Lucyna cicho.
Wyszłam stamtąd z ciężkim sercem, ale też z poczuciem ulgi. Może nie wszystko da się naprawić od razu. Może potrzeba czasu.
Dziś stoję przed lustrem i patrzę na swoje odbicie: zmarszczki wokół oczu, siwe włosy… Czy warto było poświęcić rodzinny spokój dla jednej nocy szczęścia? Czy matka ma prawo marzyć o czymś tylko dla siebie?
A wy? Co byście zrobili na moim miejscu?