Czterdzieści lat minęło – historia przy kuchennym stole, której nie zapomnę

Wszystko zaczęło się od trzasku drzwi i słów, które rozdarły ciszę mojego mieszkania: – Znowu siedzisz przy tym stole, Zosiu? – głos mojej teściowej, Haliny, był jak zimny prysznic. – Człowiek wraca z targu, a tu nawet obiadu nie ma!

Spojrzałam na nią spod oka, ściskając w dłoni kubek z niedopitą kawą. Był środek kwietnia, dzień moich czterdziestych urodzin. Zamiast świętować, czułam się jak intruz we własnym domu. Mąż, Andrzej, od rana nie odezwał się do mnie ani słowem. Siedział zamknięty w swoim gabinecie, tłumacząc się pracą. Syn, Kuba, uciekł do kolegi. A ja? Ja miałam ochotę wyjść i nigdy nie wrócić.

– Halino, dziś są moje urodziny – powiedziałam cicho. – Chciałam zrobić coś dla siebie. Może zamówić pizzę, obejrzeć film…

Teściowa spojrzała na mnie z pogardą. – W twoim wieku to już nie wypada świętować. Czterdziestka to nie powód do radości, tylko do refleksji! Moja matka zawsze mówiła: „Jak kobieta kończy czterdzieści lat, powinna już myśleć o wnukach i porządku w domu”.

Zacisnęłam zęby. Ile razy słyszałam te same frazesy? Ile razy czułam się winna, że nie jestem taka jak ona – gospodarna, cicha, podporządkowana? Mój dom był czysty, ale nie sterylny. Obiad bywał na czas, ale czasem pozwalałam sobie na gotowe pierogi z Biedronki. Pracowałam zdalnie jako graficzka i to dawało mi poczucie wolności. Ale dla Haliny byłam tylko „tą od komputerka”.

– Może chociaż Andrzej pamięta o twoich urodzinach? – zapytała z przekąsem.

W tej chwili drzwi gabinetu otworzyły się i mąż wszedł do kuchni. – O co ten hałas? – burknął. – Próbuję pracować!

– Andrzej… – zaczęłam niepewnie. – Dziś mam urodziny.

Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem. – Wiem. Ale mam ważny projekt do oddania. Może wieczorem coś zamówimy.

Halina prychnęła. – Widzisz? Nawet twój mąż nie ma czasu na głupoty.

Poczułam łzy pod powiekami. Przez chwilę miałam ochotę krzyknąć: „A co ze mną? Czy ja się w ogóle liczę?” Ale połknęłam słowa jak gorzką pigułkę.

Po południu zadzwoniła moja siostra, Basia. – Zosiu! Wszystkiego najlepszego! Co robisz dziś wieczorem?

– Nic szczególnego…

– Przyjedź do mnie! Upiekłam twoje ulubione ciasto z rabarbarem. Pogadamy jak za dawnych lat.

Zgodziłam się bez wahania. Spakowałam torbę i wyszłam z domu, zostawiając Halinę z jej narzekaniami i Andrzeja z komputerem.

Basia mieszkała na drugim końcu miasta, w bloku z wielkiej płyty. Jej mieszkanie pachniało kawą i świeżym chlebem. Usiadłyśmy przy kuchennym stole, a ona nalała mi kieliszek wina.

– Co się dzieje? Wyglądasz jakbyś miała zaraz wybuchnąć.

Opowiedziałam jej wszystko: o teściowej, o Andrzeju, o tym jak czuję się niewidzialna.

Basia pokiwała głową. – Zosia… Ty zawsze byłaś tą silną. Ale nawet silni mają prawo mieć dość.

Wypiłyśmy po kieliszku i zaczęłyśmy wspominać dzieciństwo: wakacje u dziadków w Beskidach, pierwsze miłości, nasze kłótnie o bluzki i kasety magnetofonowe. Poczułam ulgę – przez chwilę byłam znów sobą.

Gdy wróciłam do domu po północy, w kuchni czekał na mnie Andrzej. Siedział przy stole z pustym talerzem przed sobą.

– Gdzie byłaś? – zapytał chłodno.

– U Basi. Potrzebowałam odpocząć.

– A ja tu sam z twoją matką musiałem siedzieć! – wybuchł nagle. – Wiesz co ona mi nagadała? Że zaniedbujesz dom, że nie dbasz o rodzinę…

Poczułam jak narasta we mnie gniew. – A ty jej uwierzyłeś?

– Nie wiem już komu wierzyć! Odkąd pracujesz z domu, wszystko się zmieniło. Nie rozmawiamy ze sobą jak dawniej…

– Bo ty ciągle uciekasz do pracy! Nawet dziś nie miałeś dla mnie czasu!

Zapanowała cisza. Patrzyliśmy na siebie przez chwilę jak obcy ludzie.

Następnego dnia Halina przyszła wcześniej niż zwykle. Przyniosła słoik ogórków i zaczęła krzątać się po kuchni.

– Zosiu, musimy porozmawiać – powiedziała nagle poważnym tonem.

Usiadłyśmy naprzeciwko siebie.

– Wiem, że mnie nie lubisz – zaczęła. – Ale ja chcę dobrze dla mojego syna i wnuka.

– Halino… Ja też chcę dobrze dla swojej rodziny. Ale mam prawo żyć po swojemu.

Spojrzała na mnie zaskoczona moją stanowczością.

– Może rzeczywiście przesadzam… Ale boję się o was. O Andrzeja… On ostatnio jest jakiś inny.

Zamarłam. – Co masz na myśli?

Halina zawahała się przez chwilę, po czym powiedziała szeptem: – Widziałam go ostatnio z jakąś kobietą pod urzędem miasta.

Serce mi stanęło. – Jesteś pewna?

– Tak. Rozmawiali długo…

Przez cały dzień nie mogłam przestać o tym myśleć. Wieczorem postanowiłam porozmawiać z Andrzejem.

– Muszę ci coś zapytać – powiedziałam stanowczo.

Spojrzał na mnie zdziwiony.

– Czy masz kogoś?

Zbladł. Przez chwilę milczał, po czym spuścił wzrok.

– To tylko koleżanka z pracy… Pomaga mi przy projekcie.

Nie uwierzyłam mu do końca. Ale nie miałam siły drążyć tematu tej nocy.

Kolejne dni mijały w napięciu. Halina coraz częściej zostawała na noc pod pretekstem pomocy przy Kubie (który miał już 14 lat i sam sobie radził). Andrzej był coraz bardziej nieobecny duchem.

Pewnego wieczoru Kuba wszedł do kuchni i rzucił plecak na podłogę.

– Mama… Czy ty i tata się rozwiedziecie?

Zatkało mnie.

– Skąd ci to przyszło do głowy?

– Słyszałem jak babcia mówiła przez telefon do cioci Krysi… Że tata ma inną kobietę.

Poczułam jak świat wali mi się na głowę.

Usiadłam obok syna i przytuliłam go mocno.

– Kochanie… Czasem dorośli mają trudne chwile. Ale zawsze będziemy rodziną.

Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, myśląc o swoim życiu: o marzeniach sprzed lat, o tym kim chciałam być i kim się stałam.

Rano podjęłam decyzję: muszę zawalczyć o siebie.

Zadzwoniłam do szefowej i poprosiłam o kilka dni urlopu. Spakowałam walizkę i razem z Kubą pojechaliśmy do mojej mamy na wieś pod Tarnowem.

Tam, wśród zapachu świeżo skoszonej trawy i śpiewu ptaków, zaczęłam odzyskiwać spokój ducha. Rozmawiałam godzinami z mamą o wszystkim: o dzieciństwie, o ojcu który odszedł gdy byłam mała, o tym jak trudno być kobietą w Polsce.

Po kilku dniach zadzwonił Andrzej.

– Zosiu… Tęsknię za tobą i Kubą. Przepraszam za wszystko…

Wróciłam do domu silniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Usiadłam przy kuchennym stole i spojrzałam na Halinę bez strachu w oczach.

– Od dziś będziemy żyć po mojemu – powiedziałam spokojnie. – Albo razem budujemy ten dom od nowa, albo każdy idzie swoją drogą.

Andrzej zgodził się pójść ze mną na terapię małżeńską. Halina przestała codziennie wpadać bez zapowiedzi (choć wiem, że czasem podgląda nas przez okno). Kuba zaczął lepiej sypiać i częściej się uśmiechać.

Czterdziestka okazała się nie przekleństwem, a początkiem nowego życia. Dziś wiem jedno: nigdy nie jest za późno by zawalczyć o siebie i swoje szczęście.

Czy Wy też mieliście taki moment przełomu? Czy czterdzieste urodziny to koniec czy początek? Czekam na Wasze historie.