Dzwonek telefonu obudził mnie niespodziewanie. Jak mogłam zapomnieć wyłączyć dźwięk na noc?
Dzwonek telefonu obudził mnie niespodziewanie. Jak mogłam zapomnieć wyłączyć dźwięk na noc? Była 5:23, a ja leżałam w łóżku, wpatrując się w ciemność, zanim jeszcze odważyłam się sięgnąć po telefon. Na wyświetlaczu – „Mama”. Serce mi zamarło. O tej porze? To nigdy nie wróży niczego dobrego.
– Halo? – szepnęłam, czując jak głos mi drży.
– Magda, przepraszam, że tak wcześnie… Tata miał znowu atak. Pogotowie już było, ale… – głos mamy łamał się, a ja poczułam znajome ukłucie winy. Znowu nie byłam na miejscu, znowu wszystko spadło na nią.
– Zaraz przyjadę – odpowiedziałam automatycznie, choć wiedziałam, że do Radomia mam dwie godziny drogi. Zanim jednak wstałam, przez głowę przetoczyła mi się fala wspomnień: tata krzyczący na mnie za dzieciaka, mama płacząca w kuchni, ja uciekająca do swojego pokoju i obiecująca sobie, że nigdy nie będę taka jak oni.
Wstałam z łóżka, potykając się o stertę ubrań na podłodze. Mój syn, Bartek, spał jeszcze w swoim pokoju. Miał już siedemnaście lat i coraz częściej czułam, że oddalamy się od siebie. Ostatnio wracał późno, zamykał się na klucz i nie chciał rozmawiać. Kiedyś byliśmy nierozłączni – po rozwodzie to on był moją kotwicą. Teraz miał własne tajemnice.
W kuchni czekała na mnie kolejna niespodzianka – wiadomość od byłego męża, Pawła: „Magda, Bartek nie odbiera ode mnie telefonu. Wszystko u was ok?” Przewróciłam oczami. Paweł przypominał sobie o synu tylko wtedy, gdy miał wyrzuty sumienia albo nową dziewczynę do pokazania na Instagramie. Odpisałam krótko: „Śpi. Dam znać.”
Zaparzyłam kawę i usiadłam przy stole. Przez chwilę patrzyłam w okno na szare blokowisko Ursynowa. Zawsze marzyłam o domu z ogrodem, ale po rozwodzie ledwo było mnie stać na to dwupokojowe mieszkanie. Czasem miałam wrażenie, że życie przecieka mi przez palce.
Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk powiadomienia. Tym razem to była moja siostra, Anka: „Mama dzwoniła do ciebie? Ja nie mogę dziś jechać, mam dyżur.” Oczywiście. Zawsze wszystko spadało na mnie. Anka była tą „lepszą” – lekarka z własnym domem pod Warszawą, dwójką dzieci i mężem prawnikiem. Ja byłam tą rozwódką z problemami.
– Mamo? – Bartek stanął w drzwiach kuchni, przecierając oczy. – Coś się stało?
– Dziadek miał atak. Muszę jechać do Radomia.
– Mogę zostać sam – powiedział szybko, aż za szybko.
– Bartek…
– Mamo, mam siedemnaście lat! Nie musisz mnie niańczyć.
Westchnęłam ciężko. Chciałam go przytulić, ale odsunął się i wrócił do pokoju. Zostawił za sobą tylko zapach dezodorantu i echo trzaskających drzwi.
W drodze do Radomia myślałam o wszystkim naraz: o tacie, który zawsze był surowy i nigdy nie powiedział mi „kocham cię”; o mamie, która całe życie poświęciła rodzinie i teraz została z chorym mężem; o Bartku i jego tajemnicach; o Pawle i jego nowych kobietach; o sobie – zmęczonej czterdziestolatce z siwymi włosami ukrytymi pod farbą.
W szpitalu panował chaos. Mama siedziała na plastikowym krześle pod salą intensywnej terapii.
– Magda… – rzuciła się na mnie z płaczem. – On już taki słaby…
Przytuliłam ją mocno. Przez chwilę czułam się znowu jak dziecko.
– Co lekarze mówią?
– Że trzeba czekać…
Usiadłyśmy razem w milczeniu. Po godzinie przyszedł lekarz.
– Stan stabilny, ale musi zostać na obserwacji – powiedział rzeczowo. – Proszę być dobrej myśli.
Mama rozpłakała się jeszcze bardziej.
Po powrocie do domu czekała mnie kolejna niespodzianka: Bartek nie odbierał telefonu. Próbowałam dzwonić kilka razy – bez skutku. W końcu napisał: „Jestem u Kuby. Nie dzwoń.”
Zadzwoniłam do Pawła:
– Paweł, Bartek nie wrócił do domu.
– Może ma dziewczynę? Daj mu spokój.
– On ma dopiero siedemnaście lat!
– Magda, przesadzasz jak zwykle.
Rozłączyłam się wściekła. Zawsze byłam tą przewrażliwioną matką.
Wieczorem zadzwoniła mama:
– Tata pytał o ciebie…
– O mnie?
– Tak… Powiedział: „Magda zawsze była uparta.”
Poczułam łzy pod powiekami. Nawet teraz nie potrafił powiedzieć nic dobrego.
Następnego dnia Bartek wrócił do domu nad ranem. Wyglądał na zmęczonego i roztrzęsionego.
– Gdzie byłeś?!
– U Kuby…
– Bartek! Nie kłam!
Wybuchnął:
– Ty też kłamiesz! Udajesz przed wszystkimi, że jesteś taka silna! A ja mam już tego dosyć!
Zatrzasnął drzwi do swojego pokoju.
Usiadłam na podłodze i rozpłakałam się jak dziecko. Byłam zmęczona walką o wszystko: o rodzinę, o syna, o siebie samą.
Po południu zadzwoniła Anka:
– Magda… Mama mówiła mi o Bartku. Może powinien porozmawiać z psychologiem?
– Może wszyscy powinniśmy – odpowiedziałam gorzko.
Wieczorem Paweł przysłał wiadomość: „Może Bartek powinien zamieszkać ze mną?”
Poczułam strach i zazdrość jednocześnie. Bałam się go stracić, ale też byłam zmęczona ciągłym udowadnianiem wszystkim wokół, że sobie radzę.
Następnego dnia Bartek przyszedł do kuchni i usiadł naprzeciwko mnie.
– Przepraszam – powiedział cicho. – Po prostu… czasem czuję się samotny.
Objęłam go mocno.
– Ja też…
Siedzieliśmy tak długo w milczeniu.
Czasem myślę: czy naprawdę można zacząć wszystko od nowa? Czy po tylu porażkach da się jeszcze uwierzyć w siebie i w ludzi? Co wy o tym sądzicie?