Święta, których nie żałuję: Opowieść ojca między dawną a nową rodziną
— Naprawdę, tato? Znowu ona? — głos mojego syna, Michała, rozbrzmiał w słuchawce z takim napięciem, że aż musiałem odsunąć telefon od ucha. — Przecież to już nie twoja rodzina! — dodał, a ja poczułem, jak coś we mnie pęka. Siedziałem przy kuchennym stole, patrząc na stare zdjęcie, na którym jeszcze wszyscy byliśmy razem: ja, Michał, jego była żona Kasia i ich córka Zosia. To zdjęcie zawsze stało na półce, choć od rozwodu minęły już trzy lata.
Dziś skończyłem sześćdziesiąt lat. Emerytura, bolące nogi, zmęczenie życiem i ludźmi – typowe sprawy dla faceta, który przez lata dźwigał wszystko sam, bez pomocy, bez wsparcia. W młodości byłem fryzjerem – nie najlżejszy zawód, zwłaszcza gdy całe dnie stoi się na nogach, uśmiechając się do klientów. Teraz zdrowie już nie to, pracuję rzadko, głównie dla sąsiadek z bloku. Ale to nie praca mnie dziś boli najbardziej.
Najbardziej boli mnie to, jak bardzo wszystko się zmieniło. Michał ożenił się ponownie z Agnieszką – kobietą energiczną, pewną siebie i… zimną jak lód. Od początku czułem, że nie pasujemy do siebie. Ona patrzyła na mnie z góry, jakbym był tylko dodatkiem do życia jej męża. Zawsze miała pretensje: że za głośno śmieję się przy stole, że przynoszę za dużo ciasta na święta, że za bardzo rozpieszczam Zosię. Zosia… moja ukochana wnuczka. Dla niej zrobiłbym wszystko.
Kasia była inna. Ciepła, serdeczna, zawsze gotowa pomóc. Po rozwodzie Michała została sama z Zosią w małym mieszkaniu na Pradze. Michał szybko ułożył sobie życie z Agnieszką i ich nowym synkiem Antosiem. Ja jednak nie potrafiłem tak po prostu odciąć się od Kasi i Zosi. Byli moją rodziną przez tyle lat. Nie umiałem ich zostawić.
W tym roku po raz pierwszy Michał zaprosił mnie na święta do swojego nowego domu pod Warszawą. Agnieszka zadzwoniła tydzień wcześniej:
— Panie Andrzeju, będzie nam bardzo miło gościć pana na Wigilii. Proszę tylko nie przynosić tych swoich makowców – mamy catering.
Poczułem się jak intruz. Jak ktoś, kto ma przyjść, ale lepiej żeby nie był sobą.
Kilka dni później zadzwoniła Kasia:
— Panie Andrzeju… Wiem, że to może dziwne, ale Zosia bardzo chciałaby spędzić święta z panem. My będziemy same…
Nie musiała kończyć. Wiedziałem już wtedy, co zrobię.
W Wigilię ubrałem swój stary sweter w renifery i poszedłem do Kasi. Pachniało barszczem i pierogami. Zosia rzuciła mi się na szyję:
— Dziadku! Wiedziałam, że przyjdziesz!
Siedzieliśmy razem przy stole – ja, Kasia i Zosia. Śpiewaliśmy kolędy, opowiadaliśmy sobie historie z dawnych lat. Kasia płakała ze wzruszenia, a ja czułem się… potrzebny. Po raz pierwszy od dawna czułem się naprawdę u siebie.
Telefon od Michała przyszedł późnym wieczorem:
— Tato, jak mogłeś? Agnieszka jest wściekła! Antoś płakał cały wieczór!
— Michał — przerwałem mu spokojnie — ja też mam prawo do szczęścia. Nie mogę udawać kogoś innego tylko dlatego, że tak wypada.
Rozłączył się bez słowa.
Przez kolejne dni telefon milczał. Czułem ciężar tej decyzji – wiedziałem, że zraniłem syna i jego nową rodzinę. Ale czy naprawdę miałem wybór? Czy miałem zostawić Kasię i Zosię same tylko dlatego, że „tak trzeba”? Czy rodzina to tylko więzy krwi?
W Nowy Rok zadzwoniła do mnie sąsiadka:
— Panie Andrzeju, widziałam pana z wnuczką na spacerze. Tak pięknie razem wyglądacie…
Uśmiechnąłem się smutno.
Wieczorem usiadłem przy stole i napisałem list do Michała:
„Synu,
Nie wiem, czy kiedykolwiek mi wybaczysz. Ale musisz wiedzieć jedno: kocham cię i zawsze będziesz moim synem. Ale kocham też Zosię i Kasię – one są częścią mojego życia. Nie potrafię udawać, że ich nie ma.
Twój tata.”
Nie wysłałem tego listu. Może kiedyś znajdę odwagę.
Czasem myślę: czy to ja jestem egoistą? Czy może po prostu wreszcie postawiłem siebie na pierwszym miejscu? Czy rodzina to tylko ci, których wybieramy na papierze? A może ci, których naprawdę kochamy?
Może warto czasem zrobić coś dla siebie – nawet jeśli inni tego nie rozumieją?