Kiedy twoje dziecko zapomina: Historia matki z Warszawy, która straciła kontakt z synem po jego wyjeździe za granicę
– Mamo, nie mogę teraz rozmawiać, mam spotkanie w pracy – głos Pawła był chłodny, niemal obcy. Usłyszałam w tle szum biura, jakieś niemieckie słowa, których nie rozumiałam. Zanim zdążyłam odpowiedzieć, rozłączył się. Zostałam z telefonem przy uchu, jakbym trzymała w ręku kawałek lodu.
Jeszcze kilka lat temu Paweł był moim całym światem. Samotnie wychowywałam go w Warszawie po tym, jak jego ojciec odszedł do innej kobiety. Byliśmy drużyną – ja i on przeciwko światu. Pamiętam, jak razem piekliśmy pierniki na święta, jak uczyłam go jeździć na rowerze w parku Skaryszewskim. Kiedy miał gorączkę, nie spałam całą noc, trzymając go za rękę i modląc się, żeby wyzdrowiał.
Wszystko zmieniło się, gdy poznał Magdę na studiach. Była ambitna, piękna i pewna siebie. Szybko zostali parą, a ja czułam, jak powoli tracę syna. Nie chciałam być tą zaborczą matką, więc udawałam, że wszystko jest w porządku. Kiedy powiedzieli mi o planach wyjazdu do Monachium, uśmiechałam się przez łzy. – To dla waszej przyszłości – powiedziałam, choć serce mi pękało.
Pierwsze miesiące po ich wyjeździe były jeszcze znośne. Paweł dzwonił co tydzień, opowiadał o pracy w firmie informatycznej i o tym, jak Magda uczy się języka. Wysyłał zdjęcia z wycieczek po Bawarii. Ale potem telefony stawały się coraz rzadsze. Zamiast rozmów dostawałam krótkie wiadomości na WhatsAppie: „Wszystko ok”, „Dużo pracy”, „Oddzwonię później”. Czasem nie oddzwaniał wcale.
Zaczęłam czuć się niewidzialna. W święta Bożego Narodzenia siedziałam sama przy stole, patrząc na pusty talerz dla wędrowca i zastanawiając się, czy Paweł jeszcze pamięta smak mojego barszczu. Kiedy dzwoniłam, odbierała Magda: – Paweł jest zajęty, oddzwoni później – mówiła szybko i odkładała słuchawkę.
Pewnego dnia zebrałam się na odwagę i napisałam długi list. Opisałam wszystko: jak bardzo za nim tęsknię, jak trudno mi samej w dużym mieszkaniu, jak bardzo chciałabym usłyszeć jego głos. Czekałam na odpowiedź tydzień, dwa… W końcu dostałam krótkiego maila: „Mamo, rozumiem twoje uczucia, ale musisz dać nam przestrzeń. Mamy swoje życie.”
Zamknęłam komputer i rozpłakałam się jak dziecko. Przez kolejne dni chodziłam po domu bez celu, przestawiając zdjęcia Pawła z dzieciństwa z półki na półkę. Próbowałam znaleźć winę w sobie: Może byłam zbyt opiekuńcza? Może za bardzo go przywiązałam do siebie? Czy powinnam była pozwolić mu wcześniej dorosnąć?
Moja siostra Ania próbowała mnie pocieszać: – Daj mu czas, on wróci. Ale ja widziałam w oczach Ani litość i strach – jej córka też planowała wyjazd do Londynu.
Któregoś dnia zadzwoniła sąsiadka pani Zofia: – Pani Haniu, niech pani nie siedzi tak sama! Chodźmy na spacer do Łazienek. Poszłyśmy razem, a ona opowiadała o swoim wnuku, który też mieszka za granicą. – Oni mają teraz inne życie – westchnęła. – Ale serce matki zawsze tęskni.
Zaczęłam chodzić na spotkania Klubu Seniora na Pradze. Tam poznałam innych rodziców z podobnymi historiami. Słuchałam opowieści o dzieciach w Irlandii, Norwegii czy Kanadzie. Każdy z nas miał tę samą pustkę w oczach i to samo pytanie: gdzie popełniliśmy błąd?
Któregoś wieczoru zadzwonił Paweł. Było już późno, siedziałam przy oknie i patrzyłam na światła miasta.
– Cześć mamo…
– Paweł? Wszystko w porządku?
– Tak… tylko… Chciałem ci powiedzieć, że Magda jest w ciąży.
Zamarłam. Powinnam się cieszyć – będę babcią! Ale zamiast radości poczułam żal: czy moje wnuki też będą mnie znały tylko z ekranu telefonu?
– To cudownie… – wyszeptałam.
– Mamo… wiem, że ostatnio rzadko dzwoniłem… Przepraszam.
– Rozumiem – odpowiedziałam cicho.
Po tej rozmowie długo nie mogłam zasnąć. Próbowałam sobie przypomnieć ostatni raz, kiedy Paweł przytulił mnie na pożegnanie na Dworcu Centralnym.
Dziś mija pięć lat od jego wyjazdu. Wciąż czekam na telefon lub wiadomość. Czasem mam ochotę napisać: „Synku, wróć”, ale wiem, że nie mogę go zatrzymać siłą.
Czy byłam dobrą matką? Czy można kochać za bardzo? A może czas nauczyć się żyć dla siebie?
Może ktoś z was zna odpowiedź…