Ostatnia kromka chleba – Milczenie matki w polskiej rzeczywistości

– Mamo, a będzie dziś kolacja? – zapytał szeptem Michałek, patrząc na mnie wielkimi, brązowymi oczami. Stałam przy kuchennym stole, trzymając w ręku ostatnią kromkę chleba. W powietrzu unosił się zapach wilgotnych ścian i starego masła, które już dawno powinno było trafić do śmieci. Zegar na ścianie tykał głośniej niż zwykle, jakby odmierzał czas do czegoś nieuchronnego.

Nie odpowiedziałam od razu. W gardle miałam gulę, która nie pozwalała mi wydobyć z siebie ani słowa. Spojrzałam na dzieci – Michałka i jego młodszą siostrę Zosię – jak siedzą przy stole, czekając na cud. Ich twarze były blade, a oczy pełne nadziei, której nie mogłam spełnić. W lodówce pustka – tylko słoik ogórków i resztka margaryny. Portfel leżał na półce, niemal pusty. Do wypłaty jeszcze tydzień.

– Dziś… dziś zjemy coś lekkiego – wymamrotałam, próbując się uśmiechnąć. Przekroiłam kromkę chleba na pół i każdemu z nich położyłam na talerzu cienki plasterek. Sama udawałam, że nie jestem głodna.

Zosia spojrzała na mnie z troską, której nie powinna znać siedmioletnia dziewczynka.

– Mamusiu, a ty nie jesz?

– Nie jestem głodna, kochanie – skłamałam. – Zjem później.

Wiedziałam, że mi nie wierzy. Ostatnio coraz częściej udaję przed nimi, że wszystko jest w porządku. Że to tylko przejściowe trudności, że tata wróci z pracy z lepszymi pieniędzmi, że dostanę nową pracę po zwolnieniu ze sklepu spożywczego. Ale prawda była taka, że od miesięcy żyliśmy od pierwszego do pierwszego, a czasem nawet to się nie udawało.

Kiedy dzieci zjadły swoje skromne kolacje, poszły do łazienki umyć zęby. Słyszałam ich ciche rozmowy przez cienką ścianę.

– Myślisz, że jutro będzie więcej jedzenia? – zapytała Zosia.

– Mama mówiła, że wszystko będzie dobrze – odpowiedział Michałek z przekonaniem, którego sama już dawno nie miałam.

Usiadłam przy stole i pozwoliłam sobie na kilka łez. Czułam się jak najgorsza matka na świecie. Przecież powinnam zapewnić im wszystko – ciepło, bezpieczeństwo i pełny brzuch. Tymczasem nawet tego ostatniego nie potrafiłam im dać. W głowie kłębiły się myśli: co zrobiłam źle? Czy mogłam bardziej się postarać? Czy powinnam była zostać z Markiem, choć coraz częściej wracał do domu pijany i agresywny?

Telefon zadzwonił nagle, wyrywając mnie z zamyślenia. To była mama.

– Aniu, jak tam u was? – zapytała cicho.

– Wszystko dobrze, mamo – odpowiedziałam automatycznie.

– Słyszę po głosie, że coś jest nie tak. Potrzebujesz czegoś?

Zacisnęłam zęby. Nie chciałam jej martwić. Ona sama ledwo wiązała koniec z końcem na emeryturze.

– Nie, naprawdę wszystko w porządku – skłamałam kolejny raz tego wieczoru.

Po rozmowie długo siedziałam w ciemności. Wspominałam czasy, kiedy jeszcze byliśmy szczęśliwi. Kiedy Marek miał stałą pracę w fabryce i przynosił do domu świeże bułki na śniadanie. Kiedy dzieci śmiały się beztrosko i nie pytały o jedzenie. Ale to minęło bezpowrotnie.

Nagle usłyszałam cichy płacz Zosi z pokoju dziecięcego. Weszłam do środka i zobaczyłam ją skuloną pod kocem.

– Co się stało, kochanie? – zapytałam delikatnie.

– Boję się… że już nigdy nie będzie normalnie – wyszeptała przez łzy.

Przytuliłam ją mocno do siebie i obiecałam coś, w co sama już nie wierzyłam:

– Obiecuję ci, że wszystko się ułoży.

Wróciłam do kuchni i zaczęłam przeglądać szafki w poszukiwaniu czegokolwiek do jedzenia na jutro. Znalazłam starą paczkę kaszy jęczmiennej i kilka ziemniaków. Może uda mi się coś z tego wyczarować na śniadanie.

Następnego dnia rano poszłam do sąsiadki, pani Haliny. Wiedziałam, że sama nie ma wiele, ale czasem dzieliła się tym, co miała.

– Dzień dobry, Aniu. Co cię sprowadza? – zapytała z troską.

Zawahałam się przez chwilę, ale w końcu zdobyłam się na szczerość:

– Pani Halino… czy mogłabym pożyczyć trochę mąki? Dzieci nie mają co jeść…

Sąsiadka bez słowa podała mi pół kilo mąki i kilka jajek.

– Nie martw się, kochana. Każdemu może się zdarzyć gorszy czas.

Poczułam ulgę i wdzięczność tak wielką, że łzy same napłynęły mi do oczu. Wróciłam do domu i upiekłam naleśniki dla dzieci. Ich radość była bezcenna.

Ale wieczorem znów dopadły mnie myśli: jak długo jeszcze dam radę? Ile razy będę musiała prosić o pomoc? Czy dzieci kiedyś mi wybaczą te wszystkie głodne wieczory?

Czasem zastanawiam się, czy jestem wystarczająco dobrą matką. Czy miłość wystarczy tam, gdzie brakuje chleba? A może są rzeczy, których nawet największa miłość nie potrafi naprawić?