Między dzieciństwem a dorosłością: Historia młodej matki z Łodzi, która musiała dorosnąć w jedną noc

– Nie wierzę ci, Anka! – głos mamy przeszył ciszę jak błyskawica. Stałam w kuchni, trzymając w dłoni test ciążowy. Na zewnątrz szalała burza, a ja czułam, jakby cały świat walił mi się na głowę.

– Mamo, ja… ja naprawdę nie wiem, co mam zrobić – wyszeptałam, czując, jak łzy spływają mi po policzkach.

Mama patrzyła na mnie z mieszaniną gniewu i rozpaczy. – Masz szesnaście lat! Jak mogłaś być taka głupia? Co powiesz ojcu? Co powiemy sąsiadom?

Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to dopiero początek mojej walki.

Mój chłopak, Bartek, na początku zapewniał mnie, że będzie przy mnie. Ale kiedy powiedziałam mu o ciąży, jego twarz pobladła. – Anka, ja… ja nie jestem gotowy. Moja matka mnie zabije. Musimy to jakoś załatwić.

Załatwić? Jakby to była jakaś sprawa do odhaczenia na liście. Poczułam się zdradzona i opuszczona. Przez kolejne dni Bartek przestał odbierać moje telefony. Zostałam sama z rosnącym strachem i coraz większym brzuchem.

W szkole zaczęły się szepty. Koleżanki z klasy patrzyły na mnie z litością albo pogardą. – Widzisz ją? Ta Anka z 2b. Zaciążyła z Bartkiem! – słyszałam za plecami na korytarzu. Nauczyciele udawali, że nic się nie dzieje, ale widziałam ich spojrzenia.

Najgorsze były wieczory. Leżałam w łóżku i słuchałam kłótni rodziców za ścianą.

– To twoja wina! Nigdy jej nie pilnowałaś! – krzyczał tata.
– A ty co? Wiecznie w pracy! Nawet nie wiesz, co się dzieje w tym domu! – odpowiadała mama.

Czułam się winna za wszystko. Za ich kłótnie, za swoje życie, za przyszłość mojego dziecka.

Gdy brzuch zaczął być widoczny, przestałam wychodzić z domu. Mama próbowała mnie namówić na aborcję. – Jesteś jeszcze dzieckiem! Zniszczysz sobie życie! – powtarzała codziennie.

Ale ja już wtedy wiedziałam, że nie potrafię tego zrobić. Każdego dnia czułam pod sercem nowe życie i mimo strachu zaczęłam czuć coś jeszcze – odpowiedzialność.

Poród był szybki i bolesny. Pamiętam tylko białe światła szpitala i krzyk dziecka. Kiedy położna położyła mi na piersi małą Zosię, poczułam coś, czego nie umiem opisać słowami. Strach zmieszał się z miłością tak silną, że aż zabolało.

Pierwsze miesiące były koszmarem. Mama pomagała mi przy dziecku, ale robiła to z niechęcią. – Gdybyś mnie słuchała… – powtarzała przy każdej okazji.

Ojciec przestał się do mnie odzywać. W domu panowała cisza przerywana tylko płaczem Zosi.

Bartek pojawił się raz, po dwóch miesiącach.
– Mogę ją zobaczyć? – zapytał niepewnie.
Patrzyłam na niego długo. – To twoja córka – powiedziałam cicho.
Wziął Zosię na ręce i rozpłakał się. Ale potem znów zniknął.

Zaczęłam szukać pracy dorywczej przez internet. Sprzątałam mieszkania sąsiadom, pomagałam starszym paniom robić zakupy. Każda złotówka była na wagę złota.

Z czasem mama zaczęła patrzeć na mnie inaczej. Pewnego wieczoru usiadła obok mnie w kuchni.
– Przepraszam cię, Anka. Nie umiałam sobie z tym poradzić… Bałam się o ciebie i o siebie też.
Poczułam ulgę i pierwszy raz od miesięcy przytuliłam się do niej jak dziecko.

Zosia rosła szybko. Jej pierwszy uśmiech był jak promień słońca po długiej burzy. Zaczęłam wierzyć, że dam radę.

Dziś mam dziewiętnaście lat i kończę liceum zaocznie. Pracuję w sklepie spożywczym i wynajmuję małe mieszkanie razem z Zosią i mamą. Ojciec odszedł od nas rok temu – nie wytrzymał napięcia i odpowiedzialności.

Czasem patrzę na swoje odbicie w lustrze i zastanawiam się: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy Zosia będzie miała lepsze życie niż ja?

Może każda z nas nosi w sobie siłę, o której nie wie, dopóki życie jej do tego nie zmusi? Co wy byście zrobili na moim miejscu?