List, który zmienił wszystko – Cena matczynego poświęcenia w polskiej rodzinie
— Mamo, coś przyszło do ciebie — usłyszałam głos mojej starszej córki, Julii, kiedy wróciłam z pracy. W jej oczach widziałam niepokój, jakby przeczuwała, że ten zwykły kopertowy prostokąt przyniesie coś więcej niż rachunek czy reklamę. Wzięłam list do ręki. Rozpoznałam pismo od razu. Adam. Mój mąż, a raczej — były mąż. Przez chwilę stałam w korytarzu, zamarznięta, jakby czas się zatrzymał. Dziewczynki patrzyły na mnie w milczeniu.
Otworzyłam kopertę drżącymi dłońmi. „Ania, przepraszam. Nie potrafię już tak żyć. Muszę odejść. Wiem, że zostawiam ci wszystko na głowie, ale nie mam siły walczyć dalej. Kocham dziewczynki, ale nie jestem dobrym ojcem ani mężem. Proszę, wybacz mi.” To było wszystko. Kilka zdań, które roztrzaskały moje życie na kawałki.
— Co się stało? — zapytała młodsza, Zosia, z niepokojem w głosie.
— Tata… Tata musi wyjechać na jakiś czas — odpowiedziałam, starając się ukryć łzy. Nie mogłam im powiedzieć prawdy. Jeszcze nie wtedy.
Tamten wieczór był początkiem końca mojego dawnego życia. Adam spakował się następnego dnia rano i wyszedł bez słowa. Zostałam sama z dwiema córkami w trzypokojowym mieszkaniu na warszawskim Ursynowie. Przez pierwsze tygodnie żyłam jak automat: praca w szkole, zakupy, obiady, pranie, odrabianie lekcji z dziewczynkami. Wieczorami płakałam w łazience, żeby nie słyszały.
Z czasem nauczyłyśmy się żyć we trójkę. Julia zamknęła się w sobie, coraz częściej znikała w swoim pokoju z książkami i muzyką. Zosia zaczęła sprawiać kłopoty w szkole — bójki, wagary, uwagi w dzienniczku. Każda z nas radziła sobie inaczej z pustką po Adamie.
Moja mama powtarzała: „Ania, musisz być silna dla dziewczynek”. Ale czy ktoś pytał mnie, czy mam jeszcze siłę? Czułam się jak cień samej siebie — zmęczona, rozbita, bez prawa do własnych uczuć.
Pewnego wieczoru usłyszałam kłótnię w pokoju dziewczynek.
— To twoja wina! — krzyczała Zosia do Julii. — Gdybyś nie była taka idealna, tata by nie odszedł!
Julia wybiegła z płaczem do łazienki. Zosia rzuciła się na łóżko i zaczęła szlochać. Usiadłam obok niej i przytuliłam ją mocno.
— Kochanie, to nie twoja ani Julii wina — wyszeptałam. — Tata miał swoje powody, ale to nie znaczy, że was nie kocha.
— Ale dlaczego nas zostawił? — zapytała przez łzy.
Nie umiałam odpowiedzieć. Sama tego nie rozumiałam.
Minęły lata. Dziewczynki dorastały szybciej niż chciałam. Julia zdała maturę z wyróżnieniem i dostała się na medycynę w Krakowie. Zosia wybrała liceum plastyczne i zaczęła malować obrazy pełne smutku i gniewu. Adam pojawiał się sporadycznie — raz na święta, raz na urodziny. Zawsze z prezentami i sztucznym uśmiechem.
Ja? Pracowałam coraz więcej. Brałam nadgodziny, korepetycje, byle tylko zapewnić im wszystko, czego potrzebowały. Zapomniałam o sobie — o swoich marzeniach, pasjach, nawet o przyjaciołach. Stałam się matką-robotem.
Czasem wieczorami patrzyłam na swoje odbicie w lustrze i pytałam: „Kim ty jesteś?” Nie poznawałam tej kobiety z podkrążonymi oczami i zmarszczkami na czole.
Kiedy Julia wyjechała na studia, a Zosia zaczęła coraz częściej nocować u znajomych lub chłopaka, poczułam pustkę tak wielką, że aż bolało fizycznie. Nagle nikt nie potrzebował mojej opieki 24 godziny na dobę. Zostałam sama ze swoimi myślami i żalem.
Pewnego dnia zadzwonił Adam.
— Aniu… Czy możemy się spotkać? Chciałbym porozmawiać o dziewczynkach… i o nas.
Zgodziłam się spotkać w kawiarni niedaleko domu. Adam wyglądał starzej, zmęczony życiem.
— Wiem, że cię skrzywdziłem — zaczął cicho. — Przepraszam za wszystko. Chciałem tylko… chciałem być szczęśliwy. Ale chyba nie potrafię.
Patrzyłam na niego bez słowa. Przez lata nienawidziłam go za to, co zrobił nam wszystkim. Ale teraz widziałam tylko zagubionego człowieka.
— Dziewczynki ci wybaczyły? — zapytał niepewnie.
— Każda po swojemu — odpowiedziałam szczerze. — Ale blizny zostały.
Wróciłam do pustego mieszkania i długo siedziałam przy oknie z kubkiem herbaty. Myślałam o wszystkich latach samotnej walki: o nocach bez snu, o strachu przed rachunkami, o chwilach zwątpienia i poczuciu winy.
Czy naprawdę warto było poświęcić wszystko dla rodziny? Czy moje dziewczynki będą kiedyś szczęśliwe? Czy ja jeszcze potrafię być szczęśliwa?
Czasem zastanawiam się: ile jeszcze kobiet w Polsce żyje tak jak ja? Ile z nas zapomina o sobie w imię dobra innych? Czy naprawdę musimy płacić tak wysoką cenę za miłość i lojalność?
Może kiedyś znajdę odpowiedź na te pytania. Może nauczę się żyć dla siebie. Ale dziś… dziś po prostu jestem zmęczona.
Czy naprawdę każda ofiara ma sens? A może czasem trzeba pozwolić sobie na słabość i poprosić o pomoc?