Oddałam synowi mieszkanie, a on… Jak moja dobroć obróciła się przeciwko mnie

— Mamo, przecież mówiłaś, że chcesz nam pomóc! — głos Daniela odbijał się echem w pustym salonie, w którym jeszcze niedawno stały moje książki i zdjęcia z dzieciństwa syna. Stałam przy drzwiach, trzymając w ręku klucz do mieszkania, które przez trzydzieści lat było moim domem.

— Chciałam… — odpowiedziałam cicho, czując, jak łzy napływają mi do oczu. — Ale nie sądziłam, że to będzie oznaczało, że nie mam już tu miejsca.

Daniel spojrzał na mnie z irytacją. Obok niego stała Maria, jego żona, z założonymi rękami i chłodnym wyrazem twarzy. — Mamo, musimy mieć trochę prywatności. Przecież sama mówiłaś, że chcesz zamieszkać u cioci Haliny na jakiś czas. To tylko na próbę.

Na próbę… Powtarzałam sobie te słowa przez kolejne tygodnie. Wprowadziłam się do Haliny, mojej młodszej siostry, która przyjęła mnie z otwartymi ramionami, ale już po kilku dniach czułam się jak intruz. Jej mąż narzekał na ciasnotę, a dzieci patrzyły na mnie z niechęcią, bo zajęłam ich pokój. Każdego wieczoru leżałam na rozkładanej kanapie i patrzyłam w sufit, pytając siebie: „Czy naprawdę dobrze zrobiłam?”

Wszystko zaczęło się kilka miesięcy wcześniej. Daniel i Maria od dawna narzekali na swoje ciasne mieszkanie w bloku na Pradze. Marzyli o czymś większym, gdzie mogliby założyć rodzinę. Ja mieszkałam sama w trzypokojowym mieszkaniu na Ochocie. Po śmierci męża czułam się tam coraz bardziej samotna. Kiedy Daniel zaproponował, żebym oddała im mieszkanie, a sama zamieszkała u Haliny lub w mniejszym lokum, pomyślałam: „Czemu nie? Przecież rodzina jest najważniejsza.”

Podpisałam darowiznę. Wszyscy byli szczęśliwi — przynajmniej tak mi się wydawało. Daniel z Marią od razu zaczęli remontować mieszkanie po swojemu. Zniknęły moje firanki i stare meble po rodzicach. Nawet zdjęcia rodzinne schowali do pudła.

Początkowo odwiedzałam ich często. Przynosiłam ciasta, pomagałam przy przeprowadzce. Ale z czasem zaczęli być coraz mniej gościnni.

— Mamo, może byś zadzwoniła przed wizytą? — powiedziała Maria pewnego dnia, kiedy przyszłam bez zapowiedzi.

— Przecież to też mój dom… — odpowiedziałam niepewnie.

— Był — poprawiła mnie chłodno.

Z każdym tygodniem czułam się coraz bardziej niepotrzebna. Daniel był zajęty pracą, Maria coraz częściej wyjeżdżała do swojej matki do Piaseczna. Nikt nie pytał mnie o zdanie, nikt nie zapraszał na wspólne obiady.

Pewnego wieczoru zadzwoniłam do Daniela.

— Synku… Czy mogłabym przyjść jutro? Upiekłam twoje ulubione ciasto.

— Mamo, nie wiem… Maria źle się czuje i chyba nie będzie miała ochoty na gości.

— Ale ja… — głos mi się załamał.

— Może innym razem? — rzucił szybko i rozłączył się.

Siedziałam wtedy długo przy stole u Haliny i patrzyłam na telefon. Czułam się zdradzona przez własne dziecko. Przecież oddałam mu wszystko!

Halina próbowała mnie pocieszać:

— Zobaczysz, jeszcze się opamiętają. Może są zestresowani nową sytuacją?

Ale mijały miesiące i nic się nie zmieniało. Zbliżały się święta Bożego Narodzenia. Zawsze spędzaliśmy je razem — ja gotowałam barszcz i pierogi, Daniel ubierał choinkę. Tym razem dostałam SMS-a:

„Mamo, w tym roku spędzamy Wigilię u teściów Marii. Może spotkamy się po świętach?”

Łzy same napłynęły mi do oczu. Wtedy pierwszy raz poczułam prawdziwą samotność.

Zaczęłam coraz rzadziej wychodzić z pokoju u Haliny. Nie chciałam przeszkadzać jej rodzinie. Czułam się jak cień — obecna, ale niewidzialna.

Pewnego dnia spotkałam na klatce sąsiadkę z dawnego bloku.

— Pani Zosiu! Co pani tu robi? Myślałam, że już pani wróciła do siebie!

— Do siebie? — powtórzyłam gorzko. — Już nie mam dokąd wracać.

Sąsiadka spojrzała na mnie ze współczuciem.

— Wie pani… Dzieci czasem nie doceniają tego, co mają.

Wróciłam do Haliny i długo płakałam tej nocy.

W końcu zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do Daniela.

— Synku… Musimy porozmawiać.

— Mamo, jestem w pracy…

— To ważne! — przerwałam mu stanowczo.

Spotkaliśmy się w kawiarni niedaleko jego pracy. Siedział naprzeciwko mnie z telefonem w ręku.

— O co chodzi?

— Danielu… Oddałam ci wszystko, co miałam. Chciałam wam pomóc, ale czuję się jak intruz we własnej rodzinie. Czy naprawdę tak miało być?

Spojrzał na mnie zaskoczony.

— Mamo… Myślałem, że to dla ciebie też będzie lepiej. Że będziesz miała więcej kontaktu z Haliną…

— Ale ja chciałam być częścią waszego życia! Nie tylko „problemem do rozwiązania”!

Daniel spuścił wzrok.

— Nie wiedziałem… Maria mówiła, że potrzebujemy prywatności…

Prywatności… To słowo dźwięczało mi w uszach przez całą drogę powrotną.

Dziś siedzę przy oknie w pokoju u Haliny i patrzę na szare niebo nad Warszawą. Zastanawiam się: czy matczyna miłość może być aż tak ślepa? Czy pomagając innym, można zapomnieć o sobie?

Może powinnam była postawić granice? Może powinnam była pomyśleć o sobie?

Czy ktoś z was też kiedyś poczuł się zdradzony przez własną rodzinę? Jak znaleźć równowagę między pomocą a własnym szczęściem?