Nasza córka już nie jest tą samą osobą: Czy straciliśmy ją na zawsze?

– Znowu wróciłaś tak późno? – zapytałam, ledwo powstrzymując drżenie głosu, kiedy Zuzanna przekroczyła próg mieszkania.

Spojrzała na mnie z chłodną obojętnością, której nigdy wcześniej u niej nie widziałam. – Mamo, mam 27 lat. Nie muszę się tłumaczyć, gdzie byłam – odpowiedziała cicho, ale stanowczo.

W tej chwili poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi serce z piersi. Przecież jeszcze niedawno przychodziła do mnie z każdym problemem, opowiadała o wszystkim, śmiała się ze mną w kuchni przy herbacie. Teraz była jak cień tej dziewczyny, którą wychowywaliśmy z mężem przez tyle lat.

Od kiedy wyszła za Pawła, wszystko się zmieniło. Paweł był… inny. Zamknięty w sobie, nieprzystępny. Zawsze miałam wrażenie, że patrzy na nas z góry, jakbyśmy byli gorsi tylko dlatego, że mieszkamy na blokowisku na Pradze i nie mamy własnej firmy. Ale Zuzanna była zakochana po uszy i nie chciała słuchać żadnych ostrzeżeń.

Pamiętam dzień ich ślubu. Stałam wtedy w kościele i patrzyłam na nią w białej sukni – była taka szczęśliwa, taka pewna siebie. Ale już wtedy Paweł ledwo się do nas odezwał. Po weselu wszystko potoczyło się błyskawicznie: wyprowadzili się do jego mieszkania na Wilanowie, Zuzanna rzuciła pracę w szkole i zaczęła pomagać Pawłowi w jego biznesie.

Z początku myślałam: „Może to tylko okres przejściowy”. Ale z każdym tygodniem widziałam, jak coraz bardziej oddala się od nas. Telefony stawały się coraz rzadsze, wizyty krótsze. Kiedy pytałam, czy wszystko u niej w porządku, odpowiadała wymijająco: „Tak, mamo, wszystko dobrze”.

Ale przecież matka czuje. Czułam, że coś jest nie tak.

Któregoś dnia zadzwoniła do mnie sąsiadka z Wilanowa: – Pani Aniu, widziałam pani córkę na klatce schodowej. Wyglądała na bardzo zmęczoną i smutną. Czy wszystko u niej dobrze?

Serce mi zamarło. Zadzwoniłam do Zuzanny natychmiast.

– Zuza, co się dzieje? – zapytałam drżącym głosem.

– Nic, mamo! Przestań mnie kontrolować! – krzyknęła i rozłączyła się.

Od tamtej pory zaczęły się kłótnie. Mój mąż, Marek, próbował tłumaczyć: – Daj jej spokój. Musi sama poukładać sobie życie.

Ale ja nie mogłam przestać myśleć o tym smutku w jej oczach. Próbowałam rozmawiać z Pawłem podczas rodzinnych obiadów:

– Pawełku, jak wam się układa?

– Dobrze – odpowiadał krótko i odwracał wzrok.

Zuzanna siedziała obok niego jakby przygaszona, nieobecna.

Pewnego wieczoru przyszła do nas sama. Bez Pawła. Była blada i miała podkrążone oczy.

– Mamo… mogę u was przenocować? – zapytała cicho.

Objęłam ją bez słowa. W nocy usłyszałam jej cichy płacz za ścianą.

Rano próbowałam ją wypytać:

– Zuziu, co się dzieje? Możesz mi powiedzieć wszystko.

Zuzanna długo milczała. W końcu wyszeptała:

– Mamo… ja już nie wiem, kim jestem. Paweł chce, żebym była kimś innym. Ciągle mówi mi, że jestem za słaba, za mało ambitna… że powinnam być jak jego znajome żony biznesmenów. Przestałam się sobie podobać.

Zamarłam. Chciałam ją przytulić i powiedzieć: „Jesteś idealna taka, jaka jesteś”. Ale ona już płakała.

– On mnie kocha… chyba… ale czasem mam wrażenie, że kocha tylko wyobrażenie o mnie – dodała przez łzy.

Nie wiedziałam, co robić. Marek próbował ją pocieszać:

– Zuza, zawsze możesz wrócić do domu. Nie musisz niczego udowadniać.

Ale ona tylko pokręciła głową:

– Nie chcę być porażką… Nie chcę was zawieść.

Po tej rozmowie Zuzanna wróciła do Pawła. Przez kilka tygodni nie mieliśmy od niej żadnych wieści. Każdego dnia patrzyłam na telefon z nadzieją i strachem jednocześnie.

W końcu zadzwoniła:

– Mamo… jestem w ciąży.

Z jednej strony poczułam radość – zostanę babcią! – ale z drugiej strony wiedziałam, że to nie rozwiąże jej problemów.

Przez całą ciążę Zuzanna była coraz bardziej zamknięta w sobie. Paweł rzadko pozwalał jej przyjeżdżać do nas. Kiedy już przyjeżdżała, była spięta i milcząca.

Po narodzinach małego Antosia sytuacja jeszcze się pogorszyła. Paweł wymagał od niej perfekcji: dom miał lśnić czystością, dziecko miało być zawsze uśmiechnięte, a ona sama – zadbana i gotowa do pomocy w firmie.

Pewnego dnia przyszła do nas z Antosiem bez zapowiedzi. Była wykończona.

– Mamo… ja już nie daję rady – wyszeptała.

Tym razem nie pozwoliłam jej odejść bez rozmowy.

– Zuza, musisz pomyśleć o sobie i o Antosiu. Jeśli Paweł cię krzywdzi… jeśli czujesz się nieszczęśliwa… zawsze masz dom tutaj.

Zuzanna długo płakała w moich ramionach. W końcu powiedziała:

– Boję się odejść… Boję się samotności… Boję się opinii ludzi…

Patrzyłam na nią i czułam bezsilność matki, która nie może ochronić swojego dziecka przed światem.

Minęły miesiące pełne napięcia i niepewności. Zuzanna coraz częściej uciekała do nas z Antosiem na kilka godzin lub dni. Paweł dzwonił wtedy z pretensjami:

– Co wy jej nagadaliście?! Dlaczego buntujecie moją żonę przeciwko mnie?!

Czułam narastającą wściekłość i bezradność.

W końcu Zuzanna podjęła decyzję: wyprowadziła się od Pawła i zamieszkała z nami na jakiś czas. Było ciężko – płakała po nocach, miała wyrzuty sumienia wobec Pawła i jego rodziny, bała się o przyszłość swoją i Antosia.

Ale powoli zaczęła wracać do siebie. Znalazła pracę jako nauczycielka w pobliskiej szkole podstawowej. Antoś rósł otoczony miłością dziadków.

Paweł próbował ją odzyskać – raz przyszedł nawet pod nasze drzwi i błagał ją o powrót:

– Zuza, przecież cię kocham! Wszystko się zmieni!

Ale ona spojrzała mu prosto w oczy:

– Muszę najpierw pokochać siebie…

Dziś wiem jedno: nigdy nie przestanę walczyć o swoje dziecko. Nawet jeśli czasem wydaje mi się obca – to zawsze będzie moja córka.

Często pytam siebie: czy mogliśmy zrobić coś inaczej? Czy można uchronić dziecko przed złymi wyborami? A może najważniejsze to po prostu być obok – nawet wtedy, gdy wszystko wydaje się stracone?