Powrót Oli: Między marzeniami a rodziną
— Wyjeżdżam, tato — głos Oli drżał, ale oczy płonęły uporem. Stała w drzwiach naszej ciasnej kuchni, ściskając telefon jak koło ratunkowe. Na jej jeansowej kurtce błyszczała przypinka z napisem „Marzenia”. — Do cioci Ewy. Do Krakowa. Tam przynajmniej coś się dzieje.
Zamarłem z kubkiem zimnej herbaty w dłoni. Moja córka, moja Ola, patrzyła na mnie z mieszaniną strachu i determinacji. Przez chwilę miałem wrażenie, że widzę w niej siebie sprzed lat — tego chłopaka, który też kiedyś chciał uciec z małego miasta, ale został, bo… bo tak trzeba było. Bo ojciec zachorował, bo matka płakała nocami, bo ktoś musiał zostać.
— Ola, przecież tu też możesz coś osiągnąć — próbowałem brzmieć spokojnie, choć w środku wszystko we mnie krzyczało. — Praca w sklepie to nie koniec świata. A studia możesz zrobić zaocznie, tak jak planowałaś.
— Tato, ja nie chcę żyć tak jak ty! — wybuchła nagle. — Nie chcę codziennie wracać do pustego mieszkania i patrzeć na te same ściany! Chcę czegoś więcej! Chcę żyć!
Te słowa zabolały mnie bardziej niż cokolwiek innego. Przecież wszystko robiłem dla niej. Odkąd jej matka odeszła, byłem dla Oli wszystkim: ojcem, matką, przyjacielem i wrogiem jednocześnie. Pracowałem po godzinach, żeby miała na książki i nowe buty. Odkładałem własne marzenia na później — na zawsze.
— Ola…
— Nie rozumiesz mnie! — przerwała mi. — Ty nigdy nie rozumiałeś. Zawsze tylko obowiązki i obowiązki…
Wybiegła z kuchni, trzaskając drzwiami. Słyszałem jeszcze jej kroki na schodach, potem cisza. Zostałem sam z kubkiem zimnej herbaty i pustką w środku.
Przez następne dni dom był cichy jak nigdy wcześniej. Jej pokój stał się nagle większy, zimniejszy. Wciąż czułem jej zapach — mieszankę perfum i farb do włosów. Wieczorami siadałem przy stole i patrzyłem na jej zdjęcie z dzieciństwa: uśmiechnięta dziewczynka w czerwonej sukience, trzymająca mnie za rękę.
Dzwoniła rzadko. Zawsze krótko: „Wszystko dobrze, tato”. „Mam pracę w kawiarni”. „Poznałam fajnych ludzi”. Starałem się nie pytać za dużo, żeby jej nie zniechęcić. Ale każda rozmowa kończyła się szybciej niż poprzednia.
Pewnego dnia zadzwoniła ciocia Ewa.
— Marek, Ola jest smutna. Tęskni za domem, ale się nie przyzna. Może byś przyjechał?
Nie spałem całą noc. W głowie kłębiły mi się myśli: czy powinienem po nią jechać? Czy pozwolić jej dorosnąć? Czy to ja zawiodłem jako ojciec?
W końcu zdecydowałem się zadzwonić do Oli.
— Cześć, córeczko…
— Tato? — jej głos był cichy, jakby bała się, że zaraz się rozpłacze.
— Może bym cię odwiedził? Przywiozłbyś coś z domu…
— Nie trzeba… — zawahała się. — Ale… jeśli chcesz…
Pojechałem do Krakowa następnego dnia. Miasto przytłoczyło mnie hałasem i tempem życia. Ola czekała na mnie pod kamienicą cioci Ewy. Wyglądała inaczej — doroślej, ale też jakby bardziej zagubiona.
— Cześć, tato — uśmiechnęła się niepewnie.
Przytuliłem ją mocno. Przez chwilę oboje milczeliśmy.
— Chodźmy na spacer — zaproponowała.
Szliśmy przez Planty w milczeniu. W końcu odezwała się pierwsza:
— Wiesz… tutaj jest inaczej. Ludzie są inni. Każdy gdzieś biegnie, każdy czegoś szuka… Czasem czuję się tu bardzo samotna.
Zatrzymałem się i spojrzałem jej w oczy.
— Ola, ja też często czuję się samotny… Zwłaszcza odkąd wyjechałaś.
Spuściła wzrok.
— Przepraszam, tato… Nie chciałam cię zranić.
— Wiem. Ale musisz wiedzieć jedno: zawsze będziesz moją córką. Niezależnie od tego, gdzie jesteś i co robisz.
Ola otarła łzę.
— Czasem myślę, że uciekłam nie tylko od miasta, ale też od siebie samej…
Usiedliśmy na ławce pod starym kasztanem. Rozmawialiśmy długo — o mamie Oli, o moich dawnych marzeniach i o jej planach na przyszłość. Po raz pierwszy od dawna poczułem, że naprawdę się rozumiemy.
Kiedy wracałem do domu pociągiem, patrzyłem przez okno na mijające pola i wsie. Myślałem o tym, jak łatwo jest zranić tych, których kochamy najbardziej — nawet jeśli robimy to w imię własnych marzeń.
Kilka tygodni później Ola wróciła do domu na kilka dni. Nasz dom znów ożył jej śmiechem i muzyką płynącą z głośnika w jej pokoju. Wiedziałem już jednak, że nie mogę zatrzymać jej na siłę. Muszę pozwolić jej żyć po swojemu — nawet jeśli czasem boli.
Czasem zastanawiam się: czy można być dobrym rodzicem i jednocześnie pozwolić dziecku odejść? Czy miłość polega na trzymaniu blisko czy na dawaniu wolności? Może właśnie to jest najtrudniejsze w byciu ojcem…