Moja teściowa pędzi na randkę, a ja zostaję z wnuczką – historia, która zmieniła nasze życie

Drzwi zatrzasnęły się z hukiem, a ja zostałam sama w kuchni z dwuletnią Marysią na rękach i ścierką w zębach. Właśnie przed chwilą moja teściowa, Elżbieta, wybiegła z mieszkania, zostawiając za sobą zapach perfum i nutę ekscytacji, której nie widziałam u niej od lat. – „Nie zapomnij o mleku na noc!” – krzyknęła jeszcze przez ramię, poprawiając szalik i uśmiechając się do siebie w lustrze w przedpokoju. – „I niech Marysia nie ogląda bajek po osiemnastej!”

Patrzyłam za nią z niedowierzaniem. Jeszcze miesiąc temu Elżbieta była dla mnie ostoją spokoju i przewidywalności. Odkąd urodziła się Marysia, to ona przejęła większość obowiązków związanych z opieką nad wnuczką. Ja i mój mąż, Tomek, pracujemy do późna – on w logistyce, ja w urzędzie miasta. Bez babci nie dalibyśmy rady. Ale teraz wszystko się zmieniło. Elżbieta zakochała się. Tak po prostu. W wieku pięćdziesięciu sześciu lat.

Poznała go w najbardziej prozaiczny sposób – w kolejce do kasy w Biedronce. On – Zbigniew, wdowiec po sąsiadce z bloku obok, emerytowany nauczyciel fizyki. Ona – kobieta po przejściach, od lat samotna po rozwodzie z teściem, który wyjechał do Niemiec i słuch po nim zaginął. Wymienili się numerami telefonów, potem zaczęły się długie rozmowy przez Messengera, a teraz… randki. Prawdziwe randki! Z kolacją w restauracji na Starym Rynku, z wyjściem do kina na polskie komedie i długimi spacerami po Cytadeli.

Pierwszy raz poprosiła mnie o opiekę nad Marysią dwa tygodnie temu. Zgodziłam się bez mrugnięcia okiem – przecież każdy zasługuje na odrobinę szczęścia. Ale potem przyszły kolejne prośby: „Kasiu, czy mogłabyś zostać jeszcze jutro? Zbyszek zaprosił mnie na koncert.” „Kasiu, a może w sobotę? Chcemy pojechać nad jezioro.”

Zaczęłam czuć narastającą frustrację. Praca, dom, dziecko – ledwo dawałam radę. Tomek wracał późno, a ja coraz częściej musiałam brać urlop na żądanie albo kombinować z opiekunką. Pewnego wieczoru wybuchłam:

– Mamo! – powiedziałam ostro, kiedy Elżbieta wróciła późno wieczorem, cała rozpromieniona i z bukietem tulipanów w ręku. – Nie możesz tak po prostu znikać! My też mamy swoje życie! Marysia tęskni za tobą, a ja nie dam rady wszystkiego pogodzić!

Elżbieta spojrzała na mnie zaskoczona. – Kasiu… ja całe życie byłam dla innych. Najpierw dla twojego Tomka, potem dla was i Marysi. Czy naprawdę nie mogę choć raz pomyśleć o sobie?

Poczułam się okropnie. Przecież miała rację. Ale jak pogodzić jej szczęście z naszymi potrzebami? W domu zaczęły się ciche dni. Tomek próbował łagodzić sytuację:

– Kasia, daj mamie trochę luzu. Przecież ona tyle dla nas zrobiła…

– Łatwo ci mówić! Ty siedzisz w pracy do nocy, a ja muszę wszystko ogarniać!

– To może poszukamy żłobka dla Marysi? – zaproponował niepewnie.

– A kto za to zapłaci? I co powiemy mamie? Że już jej nie potrzebujemy?

W tym czasie Elżbieta coraz bardziej rozkwitała. Zaczęła chodzić do fryzjera, kupiła sobie nową sukienkę (czerwoną!), nawet zapisała się na kurs tańca towarzyskiego razem ze Zbyszkiem. Marysia pytała coraz częściej: „Gdzie jest babcia?”

Pewnego dnia usłyszałam rozmowę Elżbiety przez telefon:

– Zbyszek, nie wiem… Kasia jest trochę zła… Czuję się rozdarta… Tak bardzo chciałabym być szczęśliwa…

Zrobiło mi się jej żal. Wieczorem usiedliśmy razem przy herbacie.

– Kasiu – zaczęła cicho – wiem, że ci trudno. Ale ja naprawdę pierwszy raz od lat czuję się… żywa. Nie chcę być tylko babcią i opiekunką do dziecka. Chcę jeszcze czegoś dla siebie.

– Rozumiem cię… Ale boję się zmian. Boję się, że wszystko się rozpadnie.

– Nic się nie rozpadnie – uśmiechnęła się smutno – tylko trochę się zmieni.

Wkrótce zaczęły się rodzinne konflikty. Moja mama zadzwoniła z pretensjami:

– Co ta twoja teściowa wyprawia? Babcia powinna być dla wnuczki! A nie latać za chłopem!

Teść Tomka (który nagle odezwał się po latach milczenia) napisał maila: „Nie poznaję Eli! Co wyście jej zrobili?”

A ja czułam się coraz bardziej rozdarta między lojalnością wobec Elżbiety a własnym zmęczeniem.

Pewnego dnia Marysia zachorowała na ospę. Elżbieta była wtedy na weekendowym wyjeździe ze Zbyszkiem do Zakopanego. Siedziałam całą noc przy łóżku córki i płakałam ze zmęczenia i bezsilności.

Kiedy Elżbieta wróciła, zobaczyła moje podkrążone oczy i zapłakaną twarz.

– Kasiu… przepraszam…

– Mamo… ja już nie wiem, co robić…

Usiadłyśmy razem na kanapie i długo rozmawiałyśmy o tym, czego każda z nas potrzebuje i czego się boi.

Ustaliliśmy nowe zasady: Elżbieta ma dwa dni w tygodniu tylko dla siebie i Zbyszka; resztę czasu spędza z Marysią lub pomaga nam w domu. Ja zaczęłam szukać żłobka i lepszej organizacji pracy.

Nie było łatwo. Były łzy, kłótnie i ciche dni. Ale powoli zaczęłyśmy uczyć się żyć na nowo – razem, ale inaczej niż dotąd.

Dziś patrzę na Elżbietę i widzę kobietę szczęśliwą jak nigdy dotąd. Widzę też siebie – zmęczoną, ale dojrzalszą i bardziej wyrozumiałą.

Czasem zastanawiam się: czy naprawdę mamy prawo oczekiwać od naszych matek i teściowych, że będą żyły tylko dla nas? Czy potrafimy pogodzić ich szczęście z naszym spokojem? A może właśnie wtedy rodzina staje się prawdziwa – kiedy każdy może być sobą?

Co wy o tym sądzicie? Czy miłość po pięćdziesiątce to kaprys czy prawo każdego człowieka?