„Błagam męża o pomoc w domu, ale on wciąż uważa, że to nie jego sprawa” – Moja walka o równość w rodzinie

— Znowu nie ma czystych koszul? — głos Marka odbija się echem po kuchni, gdy próbuję nakarmić Antosia kaszką, a Zosia ciągnie mnie za rękaw, domagając się uwagi.

— Może byś sam nastawił pranie? — odpowiadam cicho, ale w środku aż się gotuję. To już trzeci raz w tym tygodniu. Pracuję na pełen etat w urzędzie miasta, wracam do domu po siedemnastej, odbieram dzieci z przedszkola i żłobka, a potem zaczyna się drugi etat: gotowanie, sprzątanie, pranie, zakupy. Marek siada wtedy przed telewizorem albo wychodzi do garażu „na chwilę”.

Czasem mam wrażenie, że jestem przezroczysta. Że moje zmęczenie jest niewidzialne. Że nikt nie widzi, jak bardzo mi ciężko. Nawet własny mąż.

— Przecież ty masz urlop macierzyński — rzucał jeszcze niedawno, choć wróciłam do pracy już pół roku temu. — Ja zarabiam więcej, więc to chyba logiczne, że ty ogarniasz dom.

— Marek, to nie jest logiczne! — wybuchłam wtedy. — To jest niesprawiedliwe! Obiecałeś mi kiedyś, że będziemy partnerami. Że będziemy dzielić się wszystkim.

— Nie przesadzaj. Moja mama wszystko robiła sama i nie narzekała — odpowiedział spokojnie, jakby cytował jakiś podręcznik z lat 80.

Pamiętam tamten wieczór. Siedziałam na łóżku, patrzyłam na śpiące dzieci i czułam się jak najgorsza matka świata. Bo przecież powinnam być silna, powinnam dawać radę. Tak mówiły babcia i mama. Ale ja nie dawałam rady. Płakałam po cichu do poduszki, żeby Marek nie słyszał.

Kiedyś próbowałam rozmawiać z koleżankami z pracy.

— U nas to samo — westchnęła Ania. — Mój Bartek nawet nie wie, gdzie trzymamy proszek do prania.

— A mój mąż twierdzi, że jak raz umyje podłogę, to już jest bohaterem — dodała Kasia.

Poczułam ulgę i złość jednocześnie. Ulga — bo nie jestem sama. Złość — bo dlaczego tak musi być?

Zaczęłam czytać artykuły o partnerskich związkach, o podziale obowiązków. Próbowałam rozmawiać z Markiem spokojnie:

— Marek, ja naprawdę nie daję rady. Potrzebuję twojej pomocy. Chciałabym, żebyś raz w tygodniu robił zakupy i odkurzał.

— Przesadzasz. Przecież dzieci są już większe, masz więcej czasu — odburknął.

— Nie mam więcej czasu! Po pracy jadę po dzieci, potem gotuję obiad, sprzątam po nim, kąpię je i usypiam! Kiedy mam odpocząć?

— Ja też jestem zmęczony po pracy — rzucił i wyszedł do garażu.

Zaczęłam się zastanawiać: czy to ja jestem nienormalna? Czy może on naprawdę nie widzi problemu? Może powinnam przestać robić wszystko? Przez tydzień nie sprzątałam łazienki. Brudne ręczniki piętrzyły się na pralce. W końcu Marek zapytał:

— Czemu tu taki syf?

— Bo czekam aż ktoś inny to posprząta — odpowiedziałam spokojnie.

Wzruszył ramionami i poszedł do pracy.

W weekend wybuchła awantura. Zosia rozlała sok na dywan w salonie. Marek krzyknął:

— No świetnie! Teraz będziesz miała co robić!

— Może TY posprzątasz? — zapytałam ostro.

— Ja? Przecież ty jesteś od takich rzeczy!

Poczułam jakby ktoś uderzył mnie w twarz. „Od takich rzeczy”… Czyli od czego? Od bycia służącą we własnym domu?

Wieczorem zadzwoniłam do mojej mamy.

— Mamo, ja już nie mogę… Marek uważa, że wszystko jest na mojej głowie. Nie pomaga mi przy dzieciach ani w domu. Czuję się jak niewolnica.

Mama westchnęła:

— Kochanie, faceci tacy są… Musisz mu tłumaczyć spokojnie. Albo postawić sprawę jasno.

Ale ja już tłumaczyłam. I stawiałam sprawę jasno. I nic się nie zmieniało.

Zaczęłam coraz częściej myśleć o rozwodzie. O tym, jak wyglądałoby moje życie bez Marka. Czy byłoby łatwiej? Czy trudniej? Czy dzieci by cierpiały?

Pewnego dnia wróciłam z pracy później niż zwykle. Dzieci były głodne i płakały. Marek siedział przed komputerem i grał w jakąś grę.

— Marek! Dzieci płaczą! Nie możesz im zrobić kolacji?

Spojrzał na mnie jak na kosmitkę:

— Przecież ty zawsze robisz kolację.

Wtedy coś we mnie pękło.

— Dość! Mam dosyć! Albo zaczynasz mi pomagać w domu i przy dzieciach, albo… — głos mi się załamał.

Marek spojrzał na mnie z niedowierzaniem:

— Albo co?

— Albo odejdę! — powiedziałam przez łzy.

Przez chwilę panowała cisza. Dzieci patrzyły na nas szeroko otwartymi oczami.

Marek wyszedł z pokoju bez słowa.

Następnego dnia rano zrobił śniadanie dla dzieci pierwszy raz od lat. Potem przez tydzień starał się bardziej: odkurzył mieszkanie, zrobił zakupy, nawet zapytał mnie, czy czegoś nie potrzebuję.

Ale po dwóch tygodniach wszystko wróciło do normy. Znowu byłam sama ze wszystkim.

Czuję się bezsilna. Kocham Marka, ale coraz częściej myślę o sobie i o tym, czego chcę dla siebie i dzieci. Czy naprawdę muszę wybierać między rodziną a własnym szczęściem?

Czasem patrzę w lustro i pytam samą siebie: ile jeszcze wytrzymam? Czy naprawdę zasługuję na życie w cieniu własnego domu? Co byście zrobili na moim miejscu?