Samotność w cieniu miłości: Historia matki i córki

— Córeczko, przyjedź proszę wieczorem. Zupełnie sobie nie radzę sama… — mój głos drżał, kiedy mówiłam do telefonu. W słuchawce usłyszałam westchnienie, potem krótką ciszę. — Mamo, mam pracy po uszy! Ile można słuchać twoich narzekań?! Dobrze, przyjadę…

Zaczęłam płakać — nie ze złości, nie z żalu nawet, tylko z bezsilności. Siedemdziesiąt lat życia, a czuję się jak dziecko, które prosi o uwagę. W moim mieszkaniu na warszawskim Ursynowie panuje cisza tak gęsta, że czasem mam wrażenie, że mogłabym ją pokroić nożem. Od kiedy zmarł mój mąż, Janusz, minęło już osiem lat. Każdego dnia brakuje mi jego obecności, jego ciepła dłoni na moim ramieniu, nawet tych drobnych sprzeczek o to, kto wyniesie śmieci.

Moja córka, Agnieszka, od dwudziestu lat jest zamężna. Ma własną rodzinę, dwójkę dzieci, dom pod Warszawą i wiecznie za mało czasu. Kiedyś byłyśmy sobie bliskie — pamiętam jej śmiech, kiedy jako mała dziewczynka biegała po parku Skaryszewskim. Teraz widuję ją tylko wtedy, gdy czegoś potrzebuję. A przecież nie chcę być ciężarem! Chciałabym tylko czasem porozmawiać, wypić razem herbatę, poczuć się potrzebna.

Dziś rano znowu upuściłam szklankę. Szkło rozprysło się po całej kuchni. Usiadłam na krześle i patrzyłam na te odłamki jak zahipnotyzowana. „To już ten moment?” — pomyślałam. „Czy już naprawdę nie radzę sobie sama?” W głowie kłębiły mi się wspomnienia: jak sama opiekowałam się moją matką, jak nigdy nie narzekałam, choć bywało ciężko. Czy Agnieszka też będzie kiedyś tak siedzieć sama i czekać na telefon od swojego dziecka?

Wieczorem usłyszałam dzwonek do drzwi. Agnieszka weszła bez słowa, rzuciła torebkę na fotel i zaczęła zbierać szkło z podłogi. — Mamo, musisz bardziej uważać — powiedziała chłodno. — Nie mogę tu być codziennie.

— Wiem… Przepraszam — wyszeptałam.

Usiadła naprzeciwko mnie i przez chwilę patrzyłyśmy na siebie w milczeniu. W jej oczach widziałam zmęczenie, ale też coś jeszcze — może żal? Może złość? Sama już nie wiem.

— Agnieszko… Ja nie chcę ci przeszkadzać. Po prostu… czasem czuję się taka samotna — powiedziałam cicho.

— Mamo, ja też mam swoje życie! Dzieci, pracę… Nie rozumiesz tego? — jej głos był ostry jak brzytwa.

Znowu poczułam łzy pod powiekami. Chciałam jej powiedzieć, że rozumiem. Że całe życie starałam się być dobrą matką, że poświęciłam dla niej wszystko. Ale słowa ugrzęzły mi w gardle.

Po chwili Agnieszka wstała i zaczęła zbierać swoje rzeczy.

— Muszę już jechać. Dzieci czekają na kolację.

— Dobrze… Dziękuję, że przyszłaś — odpowiedziałam cicho.

Drzwi zamknęły się za nią z głuchym trzaskiem. Zostałam sama w pustym mieszkaniu. Przez chwilę siedziałam bez ruchu, wsłuchując się w ciszę. Potem podeszłam do okna i spojrzałam na rozświetlone bloki wokół. W każdym z tych okien ktoś żyje swoim życiem. Ktoś kocha, ktoś się kłóci, ktoś płacze.

Przypomniałam sobie czasy, gdy byłam młoda i wszystko wydawało się proste. Gdy Agnieszka była jeszcze dzieckiem i tuliła się do mnie przed snem. Gdzie to wszystko się podziało? Kiedy stałyśmy się sobie tak obce?

Następnego dnia zadzwoniła do mnie sąsiadka, pani Zofia.

— Pani Haniu, może przyjdzie pani na herbatę? — zaproponowała ciepłym głosem.

Poszłam do niej z wdzięcznością. Rozmawiałyśmy długo o dawnych czasach, o dzieciach, o tym jak świat się zmienił. Pani Zofia też jest samotna — jej syn wyjechał do Anglii i dzwoni tylko od święta.

— Wie pani co? My chyba musimy trzymać się razem — powiedziała nagle pani Zofia i uśmiechnęła się smutno.

Wróciłam do domu z trochę lżejszym sercem. Może nie jestem zupełnie sama? Może są jeszcze ludzie wokół mnie?

Wieczorem zadzwonił telefon. Przez chwilę miałam nadzieję, że to Agnieszka. Ale to była reklama garnków.

Usiadłam w fotelu i zaczęłam myśleć o swoim życiu. O tym, ile dałam z siebie innym i jak niewiele teraz dostaję w zamian. Czy to naprawdę musi tak wyglądać starość? Czy każdy z nas jest skazany na samotność?

Czasem mam ochotę krzyczeć: „Agnieszko! Zobacz mnie! Jestem tu! Nadal jestem twoją matką!” Ale wiem, że ona tego nie usłyszy. Jest zbyt zajęta własnym życiem.

Zaczynam rozumieć, że muszę nauczyć się żyć dla siebie. Znaleźć sens w drobnych rzeczach: w rozmowie z sąsiadką, w promieniach słońca wpadających przez okno, w zapachu świeżo zaparzonej kawy.

Ale czy to wystarczy? Czy człowiek może być szczęśliwy bez miłości najbliższych?

Czasami zastanawiam się: gdzie popełniłam błąd? Czy mogłam zrobić coś inaczej? A może to po prostu los każdej matki?

Może ktoś z was zna odpowiedź…