Kiedy serce nie potrafi wybaczyć: Historia matki, która odeszła z dzieckiem

— Znowu nie kupiłeś pieluch? — mój głos drżał, choć starałam się brzmieć spokojnie. Stałam w kuchni, trzymając na rękach płaczącą Zosię. Mój mąż, Tomek, nawet nie podniósł wzroku znad telefonu.

— Zapomniałem, miałem ciężki dzień — mruknął, przewracając oczami. — Przecież możesz sama wyjść do sklepu.

Poczułam, jak coś we mnie pęka. Od miesięcy byłam sama ze wszystkim: z nocnymi pobudkami, kolkami, praniem, gotowaniem. Tomek wracał z pracy i znikał w swoim świecie. Kiedyś był czuły, troskliwy. Teraz miałam wrażenie, że jestem dla niego niewidzialna.

Zosia zaczęła płakać jeszcze głośniej. Usiadłam na podłodze i przytuliłam ją mocno do piersi. W głowie dudniło mi jedno pytanie: jak długo jeszcze dam radę?

Moja mama powtarzała: „Małżeństwo to kompromis”. Ale co, jeśli tylko jedna strona się stara? Odkąd urodziła się Zosia, czułam się jakby ktoś zamknął mnie w klatce. Każdy dzień był taki sam: karmienie, przewijanie, sprzątanie. Tomek coraz częściej wychodził wieczorami z kolegami albo zamykał się w pokoju z komputerem. Gdy próbowałam z nim rozmawiać, zbywał mnie krótkim „nie przesadzaj”.

Pewnej nocy Zosia miała gorączkę. Siedziałam przy jej łóżeczku, mierząc temperaturę co pół godziny. Tomek spał w najlepsze. Rano powiedział tylko: „Dobrze, że nie musiałem iść do apteki”.

Zaczęłam się zastanawiać, czy to ja jestem problemem. Może za dużo wymagam? Może powinnam być silniejsza? Ale kiedy kolejny raz usłyszałam od teściowej: „Każda matka musi sobie radzić”, poczułam się kompletnie samotna.

Wszystko zmieniło się pewnego marcowego popołudnia. Zosia miała wtedy siedem miesięcy. Siedziałam na ławce przed blokiem, patrząc jak inne matki rozmawiają i śmieją się ze swoimi dziećmi. Jedna z nich, Ania, podeszła do mnie.

— Wszystko w porządku? Wyglądasz na zmęczoną.

Nie wytrzymałam. Łzy popłynęły mi po policzkach.

— Nie daję już rady — wyszeptałam. — Tomek mnie nie widzi. Jestem sama ze wszystkim.

Ania przytuliła mnie mocno.

— Nie jesteś sama. Jeśli chcesz pogadać albo po prostu posiedzieć razem, jestem tu codziennie.

To była pierwsza iskra nadziei od miesięcy. Zaczęłam wychodzić z Zosią na spacery częściej, rozmawiać z Anią i innymi mamami. Każda miała swoje problemy, ale żadna nie była tak samotna jak ja.

W domu sytuacja tylko się pogarszała. Tomek coraz częściej wracał późno, czasem czułam od niego alkohol. Kiedy próbowałam porozmawiać o naszych problemach, wybuchał:

— Przestań mnie dręczyć! Pracuję cały dzień, a ty tylko siedzisz w domu! Czego jeszcze ode mnie chcesz?

Czułam się jak cień samej siebie. Zaczęłam mieć napady lęku, nie spałam po nocach nawet wtedy, gdy Zosia spała spokojnie. Pewnego dnia spojrzałam w lustro i zobaczyłam obcą kobietę: zmęczoną, zapuchniętą od płaczu, bez uśmiechu.

Przyszedł moment przełomowy. Było to po kolejnej awanturze o nic — o rozrzucone skarpetki i brudne naczynia. Tomek krzyczał:

— Jak ci się nie podoba, to sobie idź!

Patrzyłam na niego i nagle poczułam… ulgę. Może właśnie tego potrzebowałam? Pozwolenia na odejście?

Następnego dnia spakowałam kilka rzeczy Zosi i swoje ubrania do starej walizki. Zadzwoniłam do mamy:

— Mamo… mogę przyjechać na jakiś czas?

Nie pytała o szczegóły. Wiedziała wszystko po moim głosie.

Tomek wrócił do pustego mieszkania wieczorem. Zadzwonił raz — nie odebrałam. Potem napisał SMS-a: „Jak możesz mi to robić?”.

Przez pierwsze dni u mamy czułam się jak intruz we własnym życiu. Ale Zosia zaczęła się uśmiechać częściej. Ja też powoli odzyskiwałam oddech.

Oczywiście nie obyło się bez komentarzy rodziny:

— Rozwalisz dziecku rodzinę!
— Każda para ma kryzysy!
— Powinnaś była bardziej się postarać!

Ale ja już wiedziałam jedno: nie mogę być szczęśliwą matką, jeśli jestem nieszczęśliwą kobietą.

Dziś mija rok od tamtego dnia. Zosia rośnie zdrowo i radośnie. Ja wróciłam do pracy na pół etatu i powoli odbudowuję siebie.

Czasem pytam siebie: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy powinnam była walczyć dłużej? Ale wiem jedno — każda kobieta zasługuje na szacunek i wsparcie.

Czy naprawdę musimy poświęcać siebie dla pozorów rodziny? Ile jeszcze matek będzie bało się odejść tylko dlatego, że „tak trzeba”? Może czas zacząć mówić głośno o tym, że nasze szczęście też jest ważne.