Córka zebrała nas przy stole, aby podzielić się radością. Po kolacji wyrzuciliśmy ją i zięcia z domu – historia matki z Gdańska

Już od pierwszej chwili, gdy Agata poprosiła: „Mamo, tato, chciałabym was zaprosić na niedzielny obiad, mam coś ważnego do powiedzenia”, poczułam niepokój. W naszym trzypokojowym mieszkaniu na Zaspie od miesięcy panował ścisk – ja, mój mąż Andrzej, nasza córka Agata z mężem Pawłem i ich dwuletni synek Staś. Każdy dzień to walka o miejsce w łazience, o ciszę, o chwilę dla siebie. A jednak, gdy zobaczyłam błysk w oczach Agaty, przez sekundę pomyślałam: może wreszcie coś się zmieni?

W niedzielę stół uginał się od jedzenia. Barszcz z uszkami, pieczony schab, sałatka jarzynowa – wszystko jak na święta. Paweł nerwowo bawił się serwetką, Staś rozrzucał klocki pod stołem. Andrzej milczał, jakby przeczuwał burzę. W końcu Agata wstała, stuknęła widelcem w kieliszek i powiedziała:

– Kochani… jestem w ciąży!

Na chwilę świat zamarł. Staś rzucił klockiem w ścianę, Paweł się uśmiechnął, a ja poczułam, jakby ktoś wylał mi na głowę kubeł zimnej wody. Andrzej odłożył widelec i spojrzał na mnie. W jego oczach widziałam to samo przerażenie, które czułam ja.

– Agata… – zaczęłam ostrożnie. – Przecież ledwo dajemy radę w tym mieszkaniu. Jak wyobrażacie sobie kolejne dziecko tutaj?

Paweł od razu się wtrącił:
– Damy radę, mamo. Jakoś się pomieścimy. Przecież rodzina to siła.

Andrzej nie wytrzymał:
– Siła? To już nie jest rodzina, tylko schronisko! Ile jeszcze mamy znosić? Prosiłem was: odkładajcie na własne mieszkanie, szukajcie czegoś dla siebie. A wy? Kolejne dziecko?

Agata spojrzała na mnie z wyrzutem:
– Myślałam, że się ucieszycie. Że będziecie wspierać. Przecież sami mówiliście, że dzieci to błogosławieństwo.

– Dzieci są błogosławieństwem – powiedziałam cicho – ale dorosłość to odpowiedzialność. My już nie mamy siły. Chcemy trochę spokoju. Chcemy żyć dla siebie.

W powietrzu zawisła cisza. Staś zaczął płakać. Paweł podniósł głos:
– To co mamy zrobić? Wylądujemy pod mostem? Przecież nie stać nas na wynajem! Kredyt nam nie dadzą, bo mam umowę-zlecenie!

Andrzej wstał od stołu:
– To nie nasz problem. Pomagaliśmy wam tyle lat. Teraz musicie sami zadbać o swoją rodzinę.

Agata zerwała się z miejsca:
– Jesteście okrutni! Wyrzucacie własne dziecko z domu? W takim momencie?

– Nie wyrzucamy cię, tylko stawiamy granice – powiedziałam, choć głos mi drżał. – Kochamy was, ale nie możemy już dłużej żyć w takim napięciu. To nie jest zdrowe ani dla was, ani dla nas.

Po obiedzie nikt nie miał ochoty na deser. Agata zamknęła się w pokoju i płakała. Paweł rzucał mi spojrzenia pełne nienawiści. Andrzej poszedł na balkon zapalić papierosa, choć rzucił palenie pięć lat temu.

Wieczorem usiedliśmy z mężem w kuchni. Andrzej mówił:
– Może przesadziliśmy? Może trzeba było jeszcze trochę wytrzymać?

– Andrzej, ile jeszcze? Ja już nie śpię po nocach. Boję się wracać do domu. Chcę mieć wnuki, ale nie kosztem własnego zdrowia.

Następnego dnia Agata i Paweł zaczęli się pakować. Słyszałam przez drzwi ich rozmowę:
– Paweł, gdzie my pójdziemy? Moja mama mnie nienawidzi.
– Nie nienawidzi, tylko jest zmęczona. Może twoja ciotka w Pruszczu ma wolny pokój?

Nie spałam tej nocy. Słyszałam szlochanie Agaty, ciche rozmowy przez telefon. Rano Staś przyszedł do mnie do kuchni:
– Babciu, czemu mama płacze?

Zatkało mnie. Uklękłam przy nim i przytuliłam go mocno:
– Mama jest smutna, ale wszystko się ułoży.

Dwa dni później wyprowadzili się do wynajętej kawalerki na Oruni. Agata nie odezwała się do mnie przez miesiąc. Paweł przysyłał tylko krótkie SMS-y o Stasiu. Andrzej chodził po domu jak cień.

Moja siostra Basia zadzwoniła:
– Co ty zrobiłaś? Wyrzuciłaś własne dziecko z domu? Ludzie gadają po całej rodzinie!

– Basia, nie rozumiesz… Ja już nie miałam siły. Oni muszą dorosnąć.

– A jak sobie nie poradzą? Jak Staś zachoruje? Jak Agata straci pracę?

– Pomogę, jeśli będą w potrzebie. Ale nie mogę być ich poduszką bezpieczeństwa na zawsze.

W święta Bożego Narodzenia spotkaliśmy się u Basi. Agata była chłodna, Paweł patrzył w podłogę. Staś rzucił mi się na szyję:
– Babciu! Tęskniłem!

Poczułam łzy pod powiekami. Agata spojrzała na mnie i powiedziała cicho:
– Mamo… przepraszam. Chyba musieliśmy dostać kopa, żeby zacząć żyć po swojemu.

Przytuliłam ją mocno:
– Ja też przepraszam. Chciałam dobrze…

Dziś Agata jest w ósmym miesiącu ciąży. Wynajęli większe mieszkanie, Paweł znalazł lepszą pracę. Nie jest im łatwo, ale są razem. Ja z Andrzejem znów mamy dla siebie ciszę i spokój. Ale czasem nocą pytam siebie: czy mogłam postąpić inaczej? Czy miłość do dziecka to zawsze bezwarunkowa pomoc – czy czasem trzeba pozwolić mu upaść?

A wy – co byście zrobili na moim miejscu? Czy postawienie granic własnym dzieciom to egoizm czy troska o ich dorosłość?