Lata w oddali: Kupiłam dzieciom mieszkania, a dziś żadne nie chce mnie wpuścić do swojego życia
— Mamo, nie teraz. Mam spotkanie na Teamsie — głos Agaty był chłodny, niemal obcy. Stałam pod jej drzwiami na warszawskim Mokotowie, ściskając w ręku torbę z domowym sernikiem. Przez chwilę miałam nadzieję, że może się ucieszy, że wróciłam, że przywiozłam jej coś słodkiego, jak dawniej. Ale drzwi pozostały zamknięte.
Wróciłam do Polski po dwudziestu latach pracy w Niemczech. Zawsze powtarzałam sobie, że robię to dla dzieci: Agaty, Pawła i Maćka. Chciałam im zapewnić lepszy start, dlatego harowałam po nocach w hotelowych kuchniach, odkładając każdy grosz. Kiedy tylko mogłam, wysyłałam paczki z ubraniami, książkami, a potem — kiedy już było mnie stać — kupiłam każdemu z nich mieszkanie. Wierzyłam, że to ich uszczęśliwi. Że będą wdzięczni. Że kiedy wrócę, będziemy rodziną.
Ale teraz stoję sama na klatce schodowej. Sernik zaczyna mi ciążyć w ręku. Próbuję zadzwonić do Pawła. Odbiera po kilku sygnałach.
— Cześć, mamo. Co się stało?
— Chciałam cię odwiedzić. Jestem w Warszawie…
— Wiesz co, mam dziś dyżur w szpitalu. Może innym razem? — mówi szybko i już wiem, że nie chce rozmawiać.
Maciek nie odbiera w ogóle. Piszę mu SMS-a: „Synku, jestem w Polsce. Chciałabym cię zobaczyć.” Odpowiedź przychodzi po godzinie: „Jestem zajęty. Odezwę się.”
Wracam do wynajętej kawalerki na Pradze. Siadam na łóżku i patrzę na zdjęcia dzieci z czasów, gdy byli mali: Agata z kokardą we włosach, Paweł z rozbitym kolanem, Maciek śmiejący się do obiektywu. Wtedy byli dla mnie wszystkim. Teraz czuję się jak intruz w ich życiu.
Wieczorem dzwonię do siostry.
— Basia, co ja zrobiłam nie tak? Przecież wszystko było dla nich…
— Może właśnie to jest problem? — odpowiada ostrożnie Basia. — Może za bardzo chciałaś im wszystko dać, a za mało byłaś obecna?
Pamiętam te wszystkie święta spędzone na Skype’ie, urodziny obchodzone przez telefon. Wysyłałam prezenty i pieniądze, ale nie mogłam przytulić ich, gdy płakali. Nie widziałam pierwszych miłości ani rozczarowań. Byłam daleko.
Następnego dnia próbuję jeszcze raz. Idę pod blok Maćka na Ursynowie. Czekam pod klatką, aż wróci z pracy. Kiedy mnie widzi, jego twarz tężeje.
— Mamo… Dlaczego nie zadzwoniłaś wcześniej?
— Pisałam ci…
— Ale ja mam swoje życie! Nie możesz tak po prostu się pojawiać.
— Chciałam tylko zobaczyć cię na chwilę…
— Może innym razem — rzuca i przechodzi obok mnie bez słowa.
Wracam do kawalerki i płaczę całą noc. Próbuję zrozumieć: czy naprawdę można stracić własne dzieci przez to, że chciało się dla nich lepiej? Czy pieniądze i mieszkania mogą zastąpić obecność matki?
Kilka dni później Agata dzwoni sama.
— Mamo… Przepraszam za tamto. Ale rozumiesz… mam teraz dużo na głowie.
— Rozumiem — mówię cicho.
— Może spotkamy się na kawę? Ale tylko na chwilę…
Siedzimy w kawiarni przy Placu Zbawiciela. Agata jest spięta, patrzy na zegarek.
— Wiesz… — zaczyna — ja ci dziękuję za wszystko. Za mieszkanie też. Ale ja nie pamiętam cię z dzieciństwa. Byłaś zawsze gdzieś daleko…
Patrzę na nią i widzę w jej oczach żal i dystans.
— Przepraszam — szepczę.
— Nie musisz przepraszać. Po prostu… nie wiem, jak być teraz blisko z tobą.
Wracam do pustego mieszkania i myślę o tym, jak łatwo można się minąć z własnym dzieckiem. Jak bardzo można się starać i jednocześnie wszystko stracić.
Czasem zastanawiam się: czy gdybym została w Polsce i żyliśmy biedniej, ale razem — czy byłoby lepiej? Czy dzieci by mnie kochały bardziej? Czy umiałabym być dla nich matką?
Dziś siedzę sama przy oknie i patrzę na ludzi śpieszących się do swoich rodzinnych domów. I pytam siebie: czy można naprawić coś, co przez lata budowało się na odległość? Czy jeszcze kiedyś usłyszę od któregoś z moich dzieci: „Mamo, tęskniłem za tobą”? Co wy byście zrobili na moim miejscu?