Moja siostra wyrzuciła mnie z domu przez pieniądze – czy rodzina naprawdę znaczy więcej niż wszystko?

— Nie możesz tu zostać, Anka. Tak będzie lepiej dla nas obu — powiedziała Marta, stojąc w progu naszego wspólnego pokoju. Jej głos był zimny, obcy, jakby mówiła do kogoś zupełnie jej nieznanego. Patrzyłam na nią, trzymając w dłoniach stary sweter mamy, jedyną rzecz, która została mi po dzieciństwie. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że tego wieczoru stracę nie tylko dach nad głową, ale i ostatnią osobę, którą mogłam nazwać rodziną.

Wychowałyśmy się w małym mieszkaniu na warszawskiej Pradze. Ojciec odszedł, gdy miałam siedem lat, a mama całe życie pracowała na dwa etaty, żebyśmy miały co jeść. Bieda była naszym codziennym towarzyszem — czasem brakowało na chleb, czasem na zeszyty do szkoły. Ale mimo wszystko trzymałyśmy się razem. Ja i Marta — dwie siostry przeciwko światu. Przynajmniej tak mi się wydawało.

Po śmierci mamy zostałyśmy same. Marta była starsza o trzy lata, zawsze bardziej przebojowa i pewna siebie. Ja — cicha, zamknięta w sobie, zaczytana w książkach. Przez chwilę wydawało się, że damy radę. Marta znalazła pracę w banku, ja studiowałam polonistykę i dorabiałam w bibliotece. Żyłyśmy skromnie, ale razem.

Wszystko zmieniło się, gdy Marta poznała Pawła. Przystojny, dobrze zarabiający facet z Wilanowa. Zakochała się w nim bez pamięci. Zaczęła coraz częściej znikać z domu, wracała późno, a kiedy była — tylko narzekała na moje „nieudacznictwo” i brak ambicji. „Anka, ile można żyć marzeniami? Kiedy w końcu weźmiesz się za siebie?” — powtarzała niemal codziennie.

Nie rozumiałam jej. Przecież robiłam wszystko, co mogłam. Studiowałam, pracowałam… Ale dla Marty to było za mało. Pewnego dnia wróciłam z uczelni i zastałam ją pakującą moje rzeczy do kartonów.

— Co ty robisz? — zapytałam z niedowierzaniem.
— Paweł się wprowadza. Potrzebujemy przestrzeni. Ty… ty musisz znaleźć sobie coś własnego — powiedziała bez cienia emocji.

Poczułam się jak śmieć wyrzucony na ulicę. Próbowałam tłumaczyć, że nie mam dokąd pójść, że nie stać mnie na wynajem kawalerki w Warszawie. Ale ona była nieugięta.

— Anka, musisz dorosnąć. Nie będę cię utrzymywać całe życie — rzuciła przez zaciśnięte zęby.

Tamtej nocy spałam u koleżanki z roku. Płakałam całą noc, nie mogąc uwierzyć w to, co się stało. Przez kolejne tygodnie próbowałam znaleźć pracę na pełen etat i wynająć pokój. Było ciężko — Warszawa nie jest łaskawa dla takich jak ja: bez znajomości, bez pieniędzy, z dyplomem humanistyki.

Marta przestała odbierać moje telefony. Raz spotkałam ją przypadkiem w sklepie — odwróciła wzrok i udawała, że mnie nie zna. Paweł patrzył na mnie z pogardą.

Zaczęły się plotki w rodzinie. Ciotka Basia zadzwoniła do mnie po raz pierwszy od lat:
— Co ty narobiłaś Marcie? Słyszałam, że ją okradłaś!

Byłam w szoku. Marta rozpowiadała wszystkim, że zabrałam jej pieniądze i uciekłam z domu! Nikt nie chciał słuchać mojej wersji wydarzeń.

Z dnia na dzień zostałam sama jak palec. Pracowałam po dwanaście godzin dziennie jako kelnerka i sprzątaczka, żeby opłacić wynajem pokoju na obrzeżach miasta. Czasem nie miałam siły nawet płakać.

Najgorsze były święta. Siedziałam sama przy stole z kubkiem herbaty i kawałkiem makowca kupionym w Biedronce. Wspominałam czasy, gdy razem z Martą lepiłyśmy pierogi i śmiałyśmy się do łez.

Zastanawiałam się wtedy: gdzie popełniłam błąd? Czy naprawdę byłam dla niej ciężarem? Czy pieniądze mogą aż tak zmienić człowieka?

Minęły dwa lata. Udało mi się skończyć studia i dostać pracę w wydawnictwie. Nie zarabiam kokosów, ale mam swoje miejsce na ziemi i kilku prawdziwych przyjaciół.

Ostatnio dostałam list od Marty. Napisała kilka suchych zdań: „Mam nadzieję, że sobie radzisz. Paweł mnie zostawił. Jeśli chcesz kiedyś pogadać — napisz.” Nie wiem, czy potrafię jej wybaczyć.

Czasem patrzę w lustro i widzę tamtą dziewczynę z Pragi — naiwną i wierzącą w siłę rodziny ponad wszystko. Dziś wiem jedno: największe rany zadają ci najbliżsi.

Czy warto walczyć o rodzinę za wszelką cenę? A może czasem trzeba pozwolić odejść tym, którzy nas ranią? Co wy byście zrobili na moim miejscu?