Łzy na Stronach: Historia Marzenia Amelii i Książek dla Dziecięcego Szpitala

„Nie możesz mi tego zrobić, mamo! Obiecałaś, że będziesz silna!” – krzyczał Michał, a jego drobne dłonie zaciskały się na pościeli. Stałam przy łóżku w szpitalnej sali numer 12, próbując nie rozpłakać się przy nim. Wokół nas cicho brzęczały maszyny, a za oknem szarzał listopadowy wieczór. Czułam, jak moje serce rozdziera się na kawałki.

Diagnoza przyszła nagle. Michał miał dopiero dziewięć lat, a już musiał walczyć z białaczką. Mój mąż, Tomek, od początku nie radził sobie z sytuacją. „Może gdybyśmy wcześniej zauważyli objawy… Może gdyby lekarze szybciej zareagowali…” – powtarzał w kółko, jakby to mogło coś zmienić. Ja musiałam być silna dla Michała. Ale każdej nocy płakałam w łazience, żeby nikt nie widział.

Pewnego dnia, kiedy wróciłam do sali po rozmowie z lekarzem, Michał patrzył przez okno i szeptał coś pod nosem. Usiadłam obok niego i zapytałam:
– O czym myślisz, kochanie?
– Wiesz, mamo… W szpitalu jest strasznie nudno. Dzieci nie mają co robić. Chciałbym, żeby każde dziecko miało swoją książkę. Taką, która pozwoli mu zapomnieć o kroplówkach i igłach.

To był początek jego marzenia. Michał chciał zebrać 15 000 książek dla dzieci w szpitalach w całej Polsce. „To niemożliwe” – pomyślałam wtedy. Ale w jego oczach zobaczyłam determinację.

Zaczęliśmy od ogłoszenia na Facebooku. Pisałam do znajomych, sąsiadów, nauczycieli. Tomek początkowo nie wierzył w sens tej akcji. „Po co się tym zajmujesz? Powinnaś być przy Michale!” – wykrzykiwał podczas naszych coraz częstszych kłótni. Ale ja wiedziałam, że to daje Michałowi nadzieję.

Pierwsze paczki przyszły już po tygodniu. Stare bajki, komiksy, powieści młodzieżowe. Michał przeglądał każdą z nich z uśmiechem. „Ta będzie idealna dla Zuzi z sali obok!” – mówił i odkładał książkę na stosik.

Z czasem wieści o naszej akcji rozeszły się szerzej. Dołączyli uczniowie z lokalnej szkoły podstawowej, potem harcerze i nawet ksiądz proboszcz ogłosił zbiórkę podczas niedzielnej mszy. Ludzie zaczęli przynosić książki do naszego domu – czasem nawet po kilkadziesiąt dziennie.

Ale im więcej książek przychodziło, tym gorzej było z Michałem. Leczenie nie przynosiło efektów. Lekarze coraz częściej patrzyli na mnie ze współczuciem. Tomek zamknął się w sobie zupełnie – spał na kanapie w salonie i unikał rozmów.

Pewnej nocy Michał obudził mnie płaczem.
– Mamo… Boję się…
Przytuliłam go mocno.
– Jestem tu, synku. Zawsze będę.
– Obiecaj mi jedno… Że nawet jak mnie nie będzie, dokończysz zbiórkę.
Nie mogłam odpowiedzieć. Łzy płynęły mi po policzkach.

Kilka dni później Michała już nie było.

Przez pierwsze tygodnie po jego śmierci nie byłam w stanie ruszyć się z łóżka. Tomek wyprowadził się do matki – nie potrafił patrzeć na pusty pokój syna. Wszyscy mówili: „Czas leczy rany”, ale ja czułam tylko pustkę.

Któregoś dnia znalazłam pod poduszką Michała karteczkę: „Mamo, pamiętaj o książkach!”. To był znak. Zebrałam resztki sił i wróciłam do akcji.

Zaczęłam jeździć po szkołach i przedszkolach, opowiadać historię Michała. Ludzie płakali razem ze mną i przynosili kolejne książki. Z czasem dołączyła do mnie sąsiadka Basia – sama straciła córkę kilka lat wcześniej i wiedziała, przez co przechodzę.

W domu piętrzyły się kartony pełne książek. Każda z nich miała swoją historię – czasem ktoś zostawiał liścik: „Dla dzielnego pacjenta”, „Niech ta książka da Ci siłę”.

Po roku udało się zebrać ponad 17 000 książek. Pojechałam z nimi do największego dziecięcego szpitala w Warszawie. Gdy zobaczyłam uśmiechy dzieci trzymających nowe bajki w rękach, poczułam pierwszy raz od dawna coś na kształt spokoju.

Tomek wrócił po kilku miesiącach. Przeprosił za wszystko i razem pojechaliśmy do szpitala oddać ostatni karton książek. Wtedy pierwszy raz od śmierci Michała przytulił mnie naprawdę mocno.

Dziś wiem, że ból nigdy nie znika całkowicie. Ale można go zamienić w coś dobrego – tak jak Michał zamienił swój strach w marzenie o uśmiechu innych dzieci.

Czasem patrzę na puste łóżko syna i pytam siebie: czy gdyby nie ta tragedia, potrafiłabym tak walczyć? Czy każdy z nas ma w sobie siłę, by zamienić łzy w nadzieję?