Prawo do błędu – historia Elżbiety

Stałam na jednej nodze, druga utknęła w nogawce dżinsów, kiedy w drzwiach rozległ się zgrzyt klucza. Przez ułamek sekundy pomyślałam o włamywaczu, ale zaraz rozpoznałam głos taty. – Spokojnie, to tylko ja – rzucił przez ramię, nie spodziewając się nikogo w domu o tej porze. Zamarłam, bo przecież miał być w pracy, a ja tylko na chwilę wpadłam się przebrać, zanim pójdę z Olą do tatuażysty. W galerii w mundurku czułam się jak dziecko, a przecież miałam już siedemnaście lat.

Tata nie był sam. Usłyszałam śmiech kobiety, cichy, trochę nerwowy. – Nie martw się, Basia, Elżbieta jest w szkole – powiedział, a ja poczułam, jakby ktoś wylał mi na głowę wiadro lodowatej wody. Basia. To nie była mama. To nie był żart. Stałam w przedpokoju, z dżinsami w połowie uda, i nie wiedziałam, co zrobić. Uciec? Schować się? Krzyknąć? Zamiast tego po prostu zamarłam, słuchając, jak tata i ta kobieta wchodzą do salonu. Ich głosy były coraz bliżej, a ja czułam, jak serce wali mi w piersi.

– Może herbaty? – zaproponował tata. – Albo kawy?
– Kawy, jeśli możesz – odpowiedziała Basia, a ja usłyszałam, jak siada na naszej kanapie, tej samej, na której wieczorami oglądaliśmy z mamą seriale.

Nie wiem, ile czasu stałam w bezruchu. W końcu zebrałam się na odwagę i wyszłam z pokoju. Tata spojrzał na mnie, jakby zobaczył ducha. Basia zbladła. – Elżbieta… – zaczął, ale nie pozwoliłam mu dokończyć.

– Kim ona jest? – zapytałam, patrząc mu prosto w oczy. – I co tu robi?

W salonie zapadła cisza. Basia wstała, poprawiając spódnicę. – Przepraszam, nie wiedziałam, że…

– Nie, to ja przepraszam – przerwałam jej, czując, jak łzy napływają mi do oczu. – Chyba powinnam wyjść.

Wybiegłam z domu, nawet nie pamiętam, czy zamknęłam za sobą drzwi. Ola czekała na mnie pod blokiem. – Co się stało? – zapytała, widząc moją twarz.

– Mój tata… on… – nie mogłam dokończyć. Ola objęła mnie ramieniem i poszłyśmy przed siebie, nie mówiąc już nic więcej.

Przez cały dzień nie mogłam się skupić. Tatuaż Oli był tylko tłem dla moich myśli, które krążyły wokół jednej sceny: tata, obca kobieta, nasz dom. Wieczorem wróciłam do mieszkania, gdzie panowała cisza. Mama była w pracy na popołudniowej zmianie, tata siedział w kuchni z kubkiem herbaty. Spojrzał na mnie, jakby chciał coś powiedzieć, ale ja tylko przeszłam obok niego do swojego pokoju.

Przez kolejne dni unikaliśmy się wzrokiem. Mama niczego nie zauważyła, albo udawała, że nie widzi. Tata próbował ze mną rozmawiać, ale ja nie chciałam słuchać. Czułam się zdradzona, oszukana, jakby cały mój świat rozpadł się na kawałki. Zawsze myślałam, że jesteśmy normalną rodziną – mama, tata, ja. Teraz wszystko było inne.

W końcu, po tygodniu milczenia, tata zapukał do mojego pokoju. – Musimy porozmawiać – powiedział cicho. – Proszę, Elżbieta.

Usiadł na brzegu łóżka, a ja patrzyłam w ścianę. – Wiem, że to, co zrobiłem, jest niewybaczalne – zaczął. – Ale chciałbym, żebyś zrozumiała…

– Że masz prawo do błędu? – przerwałam mu z goryczą.

– Każdy ma prawo do pomyłki – odpowiedział, a w jego głosie usłyszałam smutek. – Ale wiem, że zraniłem ciebie i twoją mamę. Nie wiem jeszcze, co zrobię. Nie wiem, czy będziemy razem. Ale chcę, żebyś wiedziała, że cię kocham i że to nie twoja wina.

Nie odpowiedziałam. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Chciałam krzyczeć, płakać, uciec. Zamiast tego siedziałam w ciszy, czując, jak łzy spływają mi po policzkach.

Następnego dnia mama wróciła wcześniej z pracy. Zastała mnie w kuchni, gdzie próbowałam zrobić sobie herbatę, choć ręce mi się trzęsły. – Coś się stało? – zapytała, patrząc na mnie uważnie.

Nie wytrzymałam. – Mamo, tata cię zdradza – powiedziałam, a głos mi się załamał.

Mama zamarła. Przez chwilę patrzyła na mnie, jakby nie rozumiała słów. Potem usiadła przy stole i ukryła twarz w dłoniach. – Skąd wiesz? – zapytała cicho.

Opowiedziałam jej wszystko. O Basi, o tym, jak ich zobaczyłam, o rozmowie z tatą. Mama słuchała w milczeniu, a potem długo płakała. Wieczorem tata wrócił do domu. Była awantura – krzyki, płacz, trzaskanie drzwiami. Siedziałam w swoim pokoju, słysząc każde słowo, każde oskarżenie, każdą próbę tłumaczenia.

Przez kolejne tygodnie w domu panowała atmosfera grozy. Mama przestała rozmawiać z tatą, tata spał na kanapie, ja unikałam obojga. W szkole byłam nieobecna, nauczyciele pytali, czy wszystko w porządku, ale nie miałam siły odpowiadać. Ola próbowała mnie pocieszać, ale nawet ona nie rozumiała, jak bardzo boli zdrada najbliższej osoby.

Pewnego dnia mama poprosiła mnie o rozmowę. – Elżbieta, musimy jakoś przez to przejść – powiedziała zmęczonym głosem. – Nie wiem, co będzie dalej, ale chcę, żebyś wiedziała, że cię kocham i że to nie twoja wina.

Te słowa powtórzył mi już drugi raz ktoś, kogo kochałam najbardziej na świecie. Ale ja wciąż czułam się winna – jakby to przeze mnie wszystko się rozpadło. Może gdybym nie wróciła wtedy do domu, może gdybym nie powiedziała mamie…

Minęły miesiące. Tata wyprowadził się do wynajętego mieszkania. Mama zaczęła chodzić na terapię, ja też. Powoli uczyłyśmy się żyć na nowo – bez niego, bez złudzeń, ale z nadzieją, że jeszcze kiedyś będzie lepiej.

Czasem spotykam tatę na spacerze z Basią. Uśmiecha się do mnie nieśmiało, a ja nie wiem, czy powinnam mu wybaczyć. Czy każdy naprawdę ma prawo do błędu? Czy są błędy, których nie da się naprawić?

Patrzę w lustro i widzę dziewczynę, która musiała dorosnąć za szybko. Zastanawiam się, czy kiedykolwiek nauczę się ufać ludziom tak jak kiedyś. Czy wy też mieliście moment, w którym świat nagle przestał być bezpieczny? Jak sobie z tym poradziliście?