Późne macierzyństwo: jak wiosna przypomniała mi o grzechu, którego nie da się zapomnieć

— Aneta, czy ty mnie w ogóle słuchasz? — głos Marka przebił się przez szum moich myśli jak ostrze przez cienką tkaninę. Siedzieliśmy przy kuchennym stole, a za oknem rozkwitała wiosna. Słońce rzucało na ścianę cienie młodych liści, a ja czułam, jakby każdy z tych cieni był wyrzutem sumienia.

— Słucham, tylko… — zaczęłam, ale nie dokończyłam. Marek westchnął ciężko i odwrócił wzrok. Nasz syn, Kuba, biegał po ogrodzie z piłką, śmiejąc się głośno. Był naszym światem. Przynajmniej tak sobie powtarzałam przez ostatnie lata.

Nie marzyłam o drugim dziecku. Nigdy. Po narodzinach Kuby czułam się spełniona — jako matka, żona, kobieta. Ale potem przyszła praca, awans, podróże służbowe do Warszawy i Berlina. W końcu zaczęłam czuć się kimś więcej niż tylko „mamą Kuby”. Marek był dumny, choć czasem narzekał, że mnie nie ma w domu. Ale radziliśmy sobie.

Aż do tamtej zimy.

Pamiętam ten dzień jak przez mgłę. Było szaro, śnieg topniał na chodnikach. Spóźniłam się na spotkanie w pracy, byłam rozkojarzona. W drodze powrotnej kupiłam test ciążowy — ot tak, dla spokoju sumienia. Wynik był jednoznaczny. Dwie kreski. Dwie przeklęte kreski.

Wróciłam do domu późno. Marek oglądał mecz, Kuba już spał. Usiadłam obok niego i powiedziałam bez emocji:

— Jestem w ciąży.

Marek spojrzał na mnie z niedowierzaniem.

— To chyba dobrze? — zapytał ostrożnie.

— Nie wiem — odpowiedziałam szczerze.

Przez kolejne dni unikaliśmy rozmów na ten temat. Ja udawałam, że wszystko jest po staremu, on próbował być bardziej obecny, gotował obiady, zabierał Kubę na spacery. Ale ja czułam się jak w pułapce. Kariera dopiero nabrała tempa, a ja miałam wracać do pieluch? Do nieprzespanych nocy? Do histerii dziecka?

W końcu podjęłam decyzję. Sama. Bez Marka.

Nie pamiętam drogi do kliniki. Pamiętam tylko zimne światło lamp i twarz pielęgniarki, która patrzyła na mnie bez cienia emocji. Po wszystkim wróciłam do domu i położyłam się spać. Następnego dnia Marek zapytał:

— I co postanowiłaś?

— Już nie jestem w ciąży — powiedziałam cicho.

Nie odpowiedział nic. Przez kilka tygodni żyliśmy obok siebie jak współlokatorzy. Kuba niczego nie zauważył — był za mały, by rozumieć dorosłe sprawy.

Minęły miesiące. Wróciłam do pracy z nową energią, rzuciłam się w wir obowiązków. Marek coraz częściej wychodził z kolegami na piwo, a ja udawałam, że mi to nie przeszkadza. Nasze małżeństwo wisiało na włosku, ale nikt nie miał odwagi tego przeciąć.

A potem przyszła wiosna.

Wszystko wokół kwitło: drzewa, krzewy, nawet stara forsycja pod oknem wypuściła żółte kwiaty jakby na złość mojemu smutkowi. Każdego ranka budził mnie śpiew ptaków i zapach świeżej trawy. I każdego ranka czułam coraz większy ciężar na sercu.

Zaczęły mnie nawiedzać sny — widziałam dziecko o ciemnych włosach i oczach Marka, które biegało po ogrodzie razem z Kubą. Słyszałam jego śmiech, czułam jego obecność tak wyraźnie, że budziłam się z płaczem.

Pewnego dnia Marek wrócił wcześniej z pracy. Siedziałam na tarasie z kubkiem kawy i patrzyłam na bawiącego się Kubę.

— Aneta… — zaczął niepewnie. — Myślisz czasem o tym?

Zamarłam.

— O czym?

— O tym dziecku.

Nie odpowiedziałam od razu. Łzy napłynęły mi do oczu.

— Codziennie — wyszeptałam.

Usiadł obok mnie i przez chwilę milczeliśmy razem.

— Nie potrafię ci wybaczyć — powiedział nagle cicho.

Zabolało mnie to bardziej niż cokolwiek innego.

— Ja sobie też nie potrafię — odpowiedziałam szczerze.

Od tamtej rozmowy coś się zmieniło. Przestaliśmy udawać przed sobą i przed Kubą. Zaczęliśmy rozmawiać — o wszystkim: o strachu przed przyszłością, o samotności w związku, o tym, jak bardzo oboje baliśmy się zmian.

Ale żal pozostał. Każda wiosna przypomina mi o tym grzechu — o dziecku, którego nigdy nie poznam, o rodzinie, która mogła być pełniejsza, o miłości, którą mogłam dać jeszcze jednej istocie.

Czasem patrzę na Kubę i zastanawiam się: czy byłby szczęśliwszy z rodzeństwem? Czy ja byłabym inną matką? Czy Marek potrafiłby mnie kochać tak samo?

Wiem jedno: są decyzje, których nie da się cofnąć ani zapomnieć. Można tylko nauczyć się z nimi żyć.

Czy można wybaczyć sobie coś takiego? Czy czas naprawdę leczy wszystkie rany? Może są takie blizny, które zostają już na zawsze.