Ciche kroki Marii: Dziesięć lat po rozwodzie, a tajemnica wciąż boli
– Znowu tam idziesz? – głos Marka, mojego obecnego męża, rozbrzmiewa w kuchni jak ostrze noża. Stoję przy oknie, patrząc na szare, marcowe niebo, i przez chwilę udaję, że nie słyszę. Ale wiem, że nie mogę już dłużej milczeć.
– Muszę, Marek. Ona jest sama – odpowiadam cicho, zbyt cicho, by zabrzmiało to przekonująco nawet dla mnie samej.
Marek wzdycha ciężko, odkłada gazetę i patrzy na mnie tym swoim spojrzeniem, które kiedyś było pełne czułości, a teraz coraz częściej przypomina przesłuchanie. – Maria, minęło dziesięć lat. To nie jest już twoja rodzina. Ludzie gadają. Ja… ja też zaczynam się zastanawiać.
Nie odpowiadam. Wkładam płaszcz, chowam dłonie w kieszeniach i wychodzę, zanim zdążę się rozkleić. Na klatce schodowej mijam sąsiadkę, panią Halinę. Uśmiecha się sztucznie, a jej oczy błyszczą ciekawością. Wiem, że zaraz zadzwoni do kogoś z pytaniem: „Znowu do tej starej Stanki poszła! Co ona tam robi?”
Idę szybko przez osiedle, mijając znajome bloki, place zabaw, na których kiedyś bawił się mój syn – nasz syn, Piotrka i mój. Michał. Zaciskam zęby, żeby nie rozpłakać się na środku chodnika. Dziesięć lat temu wszystko się rozpadło. Małżeństwo, dom, rodzina. Michał miał wtedy siedem lat i nie rozumiał, dlaczego tata wyprowadza się do innej kobiety. Ja też nie rozumiałam. Do dziś nie rozumiem.
Babcia Stanka mieszka na parterze w starym bloku z wielkiej płyty. Zawsze czeka na mnie z herbatą i ciastem drożdżowym, choć od lat powtarzam, że nie powinnam jeść słodkiego. Dziś drzwi otwiera mi niemal natychmiast.
– Marysiu! – jej głos jest ciepły, ale w oczach widzę cień. – Dobrze, że jesteś. Tak cicho tu bez was…
Siadam przy stole, patrzę na zdjęcia na ścianie: Piotrek jako dziecko, Piotrek z Michałem na kolanach, ja z Piotrkiem na naszym ślubie. Wszystko sprzed katastrofy.
– Jak Michał? – pyta babcia Stanka, a ja czuję, jak ściska mnie w gardle.
– Dobrze… chyba dobrze – odpowiadam, choć wiem, że to nieprawda. Michał od lat nie chce ze mną rozmawiać o ojcu. Ostatnio coraz częściej zamyka się w swoim świecie, a ja nie wiem, jak do niego dotrzeć.
Babcia Stanka wzdycha i kładzie mi dłoń na ręce. – On cię kocha, tylko… wszystko jest takie trudne.
Siedzimy w milczeniu. W końcu nie wytrzymuję.
– Stanko… czy ja zrobiłam coś źle? Czy to przeze mnie Piotrek odszedł?
Stanka patrzy na mnie długo, jakby ważyła każde słowo.
– Marysiu, Piotrek był zawsze… słaby. Zawsze szukał łatwiejszych dróg. Ty byłaś silna, a on się tego bał. To nie twoja wina.
Chciałabym jej uwierzyć, ale w środku wciąż mam tę truciznę: może gdybym była inna, lepsza, on by został? Może Michał nie byłby taki zamknięty? Może nie musiałabym tu przychodzić po kawałek ciepła?
Wychodzę od Stanki późnym popołudniem. Na klatce spotykam Piotrka. Nie widzieliśmy się od miesięcy. Jest starszy, przygarbiony, ale wciąż ma ten sam chłopięcy uśmiech.
– Maria…
– Piotrze – odpowiadam chłodno, choć serce wali mi jak młotem.
– Słyszałem, że często odwiedzasz mamę. Dziękuję ci za to.
Chcę powiedzieć coś złośliwego, ale widzę w jego oczach zmęczenie i żal.
– Robię to dla Michała – mówię w końcu. – I dla siebie. Twoja mama jest dla mnie jak matka.
Piotrek kiwa głową. – Wiem, że cię skrzywdziłem. Przepraszam.
Te słowa powinny mnie ukoić, ale tylko rozdrapują stare rany. Odwracam się i wychodzę na dwór, gdzie zaczyna padać drobny deszcz.
W domu Marek czeka na mnie z kolacją. Milczymy przez cały posiłek. W końcu nie wytrzymuje.
– Maria, powiedz mi prawdę. Dlaczego tam chodzisz? Czy ty… czy ty wciąż coś czujesz do Piotrka?
Patrzę na niego długo. Wiem, że nie zrozumie. Nikt nie zrozumie tej pustki, którą zostawił po sobie rozwód, tej potrzeby trzymania się czegokolwiek znajomego, choćby to była tylko herbata z babcią Stanką.
– Nie – mówię cicho. – To nie o Piotrka chodzi. Chodzi o mnie. O to, co straciłam i czego już nigdy nie odzyskam.
Marek odwraca wzrok. Wiem, że go ranię, ale nie potrafię inaczej.
W nocy długo nie mogę zasnąć. Myślę o Michału, o Stance, o Piotrku. O tym, jak bardzo wszyscy jesteśmy samotni, nawet kiedy jesteśmy razem. Czy można jeszcze poskładać te kawałki życia? Czy da się wybaczyć sobie i innym?
Czasem zastanawiam się: ile jeszcze razy będę musiała tłumaczyć się z własnej tęsknoty? Czy naprawdę musimy wybierać między przeszłością a teraźniejszością? A może to wszystko jest tylko cichym krzykiem o miłość, której tak bardzo nam brakuje?