Po 20 latach mój były mąż wrócił do mojego życia: Potrzebuje schronienia, ale moje dzieci mówią stanowcze NIE. Czy powinnam go przyjąć?

– Mamo, nie możesz tego zrobić! – głos Kasi drżał od emocji, a jej oczy błyszczały gniewem. – On cię zostawił, pamiętasz? Przez niego płakałaś całe noce!

Stałam w kuchni, opierając się o blat, z kubkiem herbaty w dłoniach. Przez otwarte okno wpadał zapach świeżo skoszonej trawy, ale nawet on nie był w stanie ukoić mojego roztrzęsionego serca. Wczoraj wieczorem, po dwudziestu latach ciszy, na moim progu stanął Andrzej – mój były mąż. Zmęczony, zgarbiony, z walizką i oczami pełnymi wstydu.

– Dzień dobry, Marysiu – powiedział cicho, jakby bał się, że zaraz zamknę mu drzwi przed nosem. – Nie mam dokąd pójść.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. W jego oczach widziałam cień tego mężczyzny, którego kiedyś kochałam i który zostawił mnie dla młodszej kobiety. Przez lata próbowałam wybaczyć – jemu i sobie. Teraz los postawił mnie przed próbą, której nigdy się nie spodziewałam.

Kasia i Tomek przyjechali dziś rano, gdy tylko dowiedzieli się o wszystkim. Oboje byli wściekli.

– Mamo, on cię zranił! – Tomek podniósł głos. – Przez niego musieliśmy dorastać bez ojca! Teraz nagle sobie przypomniał, że ma rodzinę?

Czułam się rozdarta. Z jednej strony miałam przed sobą człowieka, który był mi kiedyś najbliższy na świecie. Z drugiej – dzieci, które przez lata były moją podporą i sensem życia. Ich gniew był uzasadniony. Pamiętam te wszystkie wieczory, kiedy płakałam w poduszkę, a Kasia tuliła mnie jak dorosła kobieta, choć miała wtedy zaledwie trzynaście lat.

Andrzej siedział teraz w salonie, cicho jak cień. Słyszałam jego ciężki oddech przez uchylone drzwi. Nie prosił o wiele – tylko o kilka dni, zanim znajdzie coś dla siebie. Podobno ta kobieta, dla której mnie zostawił, wyrzuciła go z mieszkania po tym, jak stracił pracę i zachorował.

– Mamo, nie możesz być taka naiwna – Kasia ściszyła głos i złapała mnie za rękę. – On zawsze myślał tylko o sobie.

Patrzyłam na nią i widziałam w niej siebie sprzed lat – młodą, pełną nadziei kobietę, która wierzyła w ludzi i w miłość. Czy to źle? Czy naprawdę powinnam zamknąć serce na człowieka w potrzebie?

Wieczorem usiadłam naprzeciw Andrzeja przy kuchennym stole. Przez chwilę milczeliśmy.

– Marysiu… – zaczął niepewnie. – Wiem, że nie zasługuję na twoją pomoc. Ale nie mam nikogo…

Spojrzałam mu prosto w oczy. Były zmęczone i pełne żalu.

– Dlaczego wróciłeś do mnie? – zapytałam cicho.

– Bo tylko ty zawsze byłaś dla mnie domem – odpowiedział szeptem.

Te słowa zabolały bardziej niż wszystkie kłótnie sprzed lat. Przypomniałam sobie nasze wspólne chwile: narodziny dzieci, pierwsze wakacje nad morzem, śmiech przy stole… I ten dzień, kiedy spakował walizkę i wyszedł bez słowa wyjaśnienia.

Noc była niespokojna. Przewracałam się z boku na bok, słysząc ciche kroki Andrzeja na korytarzu. Rano znalazłam go siedzącego na ławce przed domem. Wyglądał na jeszcze bardziej przybitego niż dzień wcześniej.

– Marysiu… jeśli chcesz, odejdę już dziś – powiedział cicho.

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, pod dom podjechała Kasia z Tomkiem. Wybiegli z samochodu i zaczęli krzyczeć na Andrzeja:

– Jak śmiesz tu wracać?!
– Zostaw naszą mamę w spokoju!

Widziałam łzy w oczach Andrzeja. Po raz pierwszy od lat poczułam wobec niego coś innego niż gniew – współczucie.

– Dzieci! – przerwałam im stanowczo. – To moja decyzja. Was rozumiem, ale proszę… pozwólcie mi ją podjąć samodzielnie.

Tomek spojrzał na mnie z wyrzutem:

– Jeśli go przyjmiesz, nie będziemy tu przyjeżdżać z wnukami!

Te słowa przeszyły mnie jak nóż. Czy naprawdę muszę wybierać między dziećmi a człowiekiem w potrzebie?

Wieczorem usiedliśmy wszyscy razem przy stole – ja, Andrzej i moje dzieci. Atmosfera była gęsta od niewypowiedzianych słów.

– Mamo… – Kasia zaczęła łagodniej. – Boimy się o ciebie. Nie chcemy znów widzieć cię cierpiącej.

Spojrzałam na nią ze łzami w oczach:

– Kochani… przez te lata nauczyłam się żyć sama i być szczęśliwa mimo wszystko. Ale wiem też, jak to jest być samotnym i bezradnym. Nie proszę was o wybaczenie tacie ani o akceptację mojej decyzji… Proszę tylko o zrozumienie.

Zapadła cisza. Tomek spuścił głowę, a Kasia ścisnęła moją dłoń.

Andrzej został u mnie jeszcze kilka dni. Pomogłam mu znaleźć pokój w pobliskiej kamienicy i załatwić formalności związane z leczeniem. Dzieci przez jakiś czas nie odzywały się do mnie, ale powoli zaczęły wracać – najpierw wnuki z rysunkami dla babci, potem krótkie telefony od Kasi.

Dziś wiem jedno: każda decyzja niesie za sobą konsekwencje i nie da się wszystkich pogodzić. Czasem trzeba wybrać między lojalnością wobec rodziny a własnym sumieniem.

Czy postąpiłam słusznie? Czy można wybaczyć komuś tak wielką krzywdę? A może są granice współczucia, których nie powinno się przekraczać?