Teściowa, która stała się przyjaciółką: Historia Kingi i Krystyny

– Co ty sobie wyobrażasz?! – głos Krystyny Marcinowej drżał z oburzenia. – Mój syn żył normalnie, zanim ciebie poznał!

Stałam na środku kuchni, ściskając w dłoniach kuchenną ścierkę, jakby to była ostatnia rzecz, która trzyma mnie przy zdrowych zmysłach. Łzy paliły mnie pod powiekami, ale nie chciałam ich pokazać. Nie przed nią. – A teraz co, żyje nienormalnie? – zapytałam, próbując utrzymać głos na równym poziomie, choć czułam, że zaraz się rozpadnę.

Krystyna spojrzała na mnie z pogardą, której nie potrafiłam znieść. – Może pani wyjaśni, w czym problem? – dodałam, czując, jak moje serce wali jak oszalałe.

– Problem w tym, że Tomek nie jest już tym samym człowiekiem! – wykrzyknęła. – Odkąd się pobraliście, ciągle jest zmęczony, nie ma czasu dla rodziny, dla mnie! Nawet na niedzielny obiad nie przyjeżdża!

Wtedy nie wytrzymałam. – Może dlatego, że pracuje po dwanaście godzin dziennie, żebyśmy mogli spłacić kredyt na mieszkanie, które pani tak krytykowała? – wyrzuciłam z siebie, a głos mi zadrżał.

Krystyna odwróciła wzrok. Przez chwilę w kuchni panowała cisza, przerywana tylko tykaniem zegara i moim przyspieszonym oddechem. Wtedy wszedł Tomek. Spojrzał na nas obie i od razu wiedział, że coś się stało.

– Znowu się kłócicie? – zapytał cicho, jakby miał nadzieję, że tym razem odpowiedź będzie inna.

Nie odpowiedziałam. Krystyna wzruszyła ramionami i wyszła z kuchni, trzaskając drzwiami.

To był początek. Początek wojny, która trwała miesiącami. Każda niedziela to była walka o Tomka – o jego czas, uwagę, miłość. Krystyna nie mogła pogodzić się z tym, że jej syn dorósł i wybrał inną kobietę. Ja z kolei czułam się jak intruz w ich rodzinie, choć przecież byłam już jej częścią.

Pamiętam, jak pewnego wieczoru siedziałam na balkonie, patrząc na światła miasta i zastanawiając się, czy to wszystko ma sens. Czy warto walczyć o związek, jeśli oznacza to ciągłe konflikty z teściową? Czy Tomek naprawdę jest szczęśliwy?

– Kinga, nie przejmuj się mamą – mówił mi często. – Ona po prostu musi się przyzwyczaić.

Ale ja widziałam, jak cierpi. Jak wraca z pracy zmęczony, a potem jeszcze musi wysłuchiwać moich żali i pretensji matki. Czułam się winna, choć przecież nie zrobiłam nic złego.

Pewnego dnia postanowiłam porozmawiać z Krystyną. Zadzwoniłam do niej i zaprosiłam na kawę. Była zaskoczona, ale przyszła.

– Po co mnie zapraszasz? – zapytała od progu, z rezerwą w głosie.

– Chciałam porozmawiać – odpowiedziałam spokojnie. – Bez Tomka. Tylko my dwie.

Usiadłyśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole. Przez chwilę milczałyśmy, każda z nas walczyła ze sobą.

– Wiem, że mnie pani nie lubi – zaczęłam cicho. – Ale ja naprawdę kocham Tomka. Chcę, żeby był szczęśliwy. I wiem, że pani też tego chce.

Krystyna spojrzała na mnie uważnie. W jej oczach zobaczyłam coś, czego wcześniej nie widziałam – smutek.

– Straciłam męża dziesięć lat temu – powiedziała nagle. – Tomek był wtedy jeszcze chłopakiem. Był moim wszystkim. Kiedy się wyprowadził, poczułam się… pusta. A teraz boję się, że stracę go na zawsze.

Zrozumiałam wtedy, że jej złość to tylko maska. Że za każdym krzykiem kryje się lęk i samotność.

– Nie chcę pani zabierać Tomka – powiedziałam szczerze. – Chcę, żebyśmy były rodziną. Może nie idealną, ale prawdziwą.

Krystyna spuściła wzrok. – Nie umiem być inna – wyszeptała.

– Może spróbujemy razem? – zaproponowałam.

Od tego dnia coś się zmieniło. Zaczęłyśmy rozmawiać. Najpierw nieśmiało, ostrożnie, jakbyśmy bały się zrobić krok za daleko. Potem coraz częściej dzwoniła do mnie, pytała o przepisy, radziła się w sprawach codziennych. Zaczęłyśmy razem chodzić na zakupy, śmiałyśmy się z drobiazgów.

Pewnego razu, kiedy Tomek zachorował i musiał zostać w szpitalu na kilka dni, to właśnie Krystyna była przy mnie. Siedziałyśmy razem na korytarzu, trzymając się za ręce. Wtedy powiedziała mi coś, czego nigdy nie zapomnę:

– Jesteś dla mnie jak córka, Kinga. Przepraszam za wszystko.

Poczułam, jak łzy spływają mi po policzkach. Przytuliłyśmy się, a ja poczułam, że naprawdę mam rodzinę.

Dziś Krystyna jest moją przyjaciółką. Rozumiemy się bez słów. Czasem śmiejemy się z naszych dawnych kłótni, czasem wspominamy trudne chwile. Ale wiem, że przeszłyśmy razem długą drogę.

Często zastanawiam się, ile rodzin rozpada się przez brak rozmowy, przez dumę i lęk przed bliskością. Czy naprawdę tak trudno jest zrobić pierwszy krok? Czy warto trzymać się urazy, kiedy można zyskać coś tak cennego jak przyjaźń?

Może czasem największy wróg to tylko ktoś, kto boi się stracić to, co kocha najbardziej. Może warto spróbować zrozumieć drugiego człowieka, zanim go ocenimy. Czy wy też mieliście w życiu kogoś, kogo z czasem pokochaliście, choć na początku wydawało się to niemożliwe?