Nie myślałam, że to będzie jednym z największych błędów w życiu… – Historia o rodzinie, uprzedzeniach i przebaczeniu

Nie myślałam, że to będzie jednym z największych błędów w życiu…

Wszystko zaczęło się pewnego listopadowego wieczoru. Siedziałam w kuchni, krojąc cebulę na bigos, kiedy zadzwonił telefon. – Mamo, dziś przyprowadzę do ciebie swoją dziewczynę. Poznasz ją – usłyszałam głos mojego syna, Pawła. Zamarłam. Przez chwilę nie mogłam złapać oddechu. Paweł miał już trzydzieści cztery lata i od dawna czekałam, aż wreszcie się ustatkuje. Ale kiedy usłyszałam w jego głosie tę pewność, poczułam niepokój. Może to matczyna intuicja? A może po prostu strach przed nieznanym?

Kiedy przyszli, od razu ją rozpoznałam. Sylwia Nowak. Córka tej Nowakowej z naszego bloku na Pradze. Pamiętam ją jeszcze jako dziecko – zawsze z rozbitym kolanem, biegającą po podwórku bez czapki, podczas gdy jej matka krzyczała na nią z balkonu. Plotki o tej rodzinie krążyły od lat: ojciec alkoholik, matka wiecznie bez pracy, starszy brat w poprawczaku. Nie chciałam takiej synowej. Nie dla mojego Pawła, który skończył politechnikę i miał dobrą pracę w banku.

– Dzień dobry pani – powiedziała cicho Sylwia, ściskając w dłoniach bukiet róż. Uśmiechnęła się nieśmiało, a ja ledwo skinęłam głową.

– Siadajcie – rzuciłam chłodno, nie patrząc jej w oczy.

Paweł spojrzał na mnie ostrzegawczo. Wiedziałam, co chce mi przekazać: „Mamo, nie rób scen”. Ale ja już czułam narastającą złość. Przez całą kolację milczałam, obserwując każdy jej ruch. Jak trzyma widelec, jak mówi „dziękuję”, jak patrzy na mojego syna. Wszystko mnie drażniło.

Po ich wyjściu zadzwoniłam do mojej siostry, Ireny.

– Wiesz kto to? Ta Nowakówna! – syknęłam do słuchawki.
– O matko… Paweł chyba żartuje! – Irena była równie oburzona jak ja.
– Muszę coś zrobić. Nie pozwolę mu się z nią związać.

Od tamtej pory zaczęła się moja cicha wojna z Sylwią. Kiedy przychodzili razem na obiady, udawałam miłą, ale każda moja uwaga była jak szpilka. – Ojej, Sylwio, nie wiedziałaś, że do rosołu daje się pietruszkę? – pytałam z uśmiechem. – W twoim domu chyba gotowało się inaczej…

Paweł coraz częściej milczał przy stole. Pewnego dnia wybuchł:
– Mamo! Przestań ją poniżać! Jeśli jeszcze raz coś takiego usłyszę, przestanę tu przychodzić.

Zamilkłam. Ale w środku wrzało we mnie wszystko.

Minęły miesiące. Paweł i Sylwia zamieszkali razem na wynajmie na Targówku. Rzadziej dzwonili, coraz rzadziej odwiedzali mnie na Grochowie. Czułam się zdradzona przez własnego syna. Wmawiałam sobie, że to przez nią.

Wtedy zaczęły się plotki w rodzinie. Moja kuzynka Basia powiedziała mi prosto w twarz:
– Może czas zaakceptować wybór Pawła? Sylwia wydaje się porządną dziewczyną.
– Porządną? Z takiej rodziny? – prychnęłam.
– Ludzie się zmieniają…

Nie chciałam tego słuchać.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie Sylwia.
– Pani Anno… czy mogłaby pani przyjechać do szpitala? Paweł miał wypadek samochodowy…

Serce mi stanęło. Rzuciłam wszystko i pobiegłam na przystanek. W szpitalu zobaczyłam ją siedzącą przy łóżku Pawła, trzymającą go za rękę i płaczącą cicho.

– Co się stało? – zapytałam drżącym głosem.
– Ktoś wymusił pierwszeństwo… Paweł złamał nogę…

Przez następne tygodnie Sylwia była przy nim dzień i noc. Ja przychodziłam tylko na chwilę – nie chciałam jej widzieć. Ale widziałam też coś innego: jak troszczy się o mojego syna, jak znosi jego humory i ból, jak przynosi mu domowe jedzenie (lepsze niż moje!).

Pewnego dnia weszłam do sali i usłyszałam ich rozmowę:
– Sylwia, jesteś pewna, że chcesz ze mną być? Moja mama cię nienawidzi…
– Paweł… kocham cię. Twoja mama kiedyś mnie zaakceptuje.

Zrobiło mi się wstyd. Ale duma nie pozwalała mi się przyznać do błędu.

Po wyjściu Pawła ze szpitala zaprosili mnie na obiad do siebie. Zgodziłam się tylko dlatego, że nalegał mój wnuk – mały Kuba, który miał wtedy cztery lata i był oczkiem w głowie Pawła.

Weszłam do ich mieszkania i… oniemiałam. Było czysto, przytulnie, wszędzie zabawki Kuby i zdjęcia rodzinne na ścianach. Sylwia podała rosół taki jak u mojej mamy – pachnący lubczykiem i koperkiem.

– Smakuje pani? – zapytała nieśmiało.
– Tak… bardzo – odpowiedziałam cicho.

Po obiedzie Kuba podszedł do mnie z rysunkiem:
– Babciu, to ty i mama Sylwia!

Zakręciło mi się w głowie. Spojrzałam na Sylwię i zobaczyłam łzy w jej oczach.

Wieczorem zadzwoniła do mnie Irena:
– I co? Nadal uważasz ją za gorszą?
– Nie wiem… Może się myliłam…

Ale prawdziwa próba przyszła kilka miesięcy później. Zachorowałam poważnie na grypę – tak bardzo, że nie mogłam nawet podnieść się z łóżka. Paweł był wtedy na delegacji za granicą. Myślałam, że zostanę sama.

Tymczasem to Sylwia przyszła do mnie z zakupami i lekami.
– Pani Anno… Proszę się nie martwić. Zostanę dziś u pani.

Całą noc czuwała przy mnie, zmieniając kompresy i podając herbatę z malinami.
Rano powiedziała:
– Wie pani… Ja nigdy nie miałam prawdziwej mamy. Moja matka piła… Ale zawsze marzyłam o rodzinie i o tym, żeby ktoś mnie pokochał tak po prostu.

Rozpłakałam się wtedy pierwszy raz od lat.
– Przepraszam cię… Przepraszam za wszystko…

Sylwia tylko pokiwała głową i uśmiechnęła się przez łzy.

Od tamtej pory wszystko zaczęło się zmieniać. Zaczęłyśmy rozmawiać jak matka z córką: o życiu, o dzieciach, o przeszłości. Zrozumiałam wtedy coś ważnego: największym błędem mojego życia było ocenianie człowieka przez pryzmat jego rodziny i plotek sąsiadek.

Dziś Sylwia jest dla mnie jak córka. Pomaga mi bardziej niż własna siostra czy kuzynki. Paweł jest szczęśliwy jak nigdy dotąd, a ja mam cudownego wnuka Kubusia i drugiego wnuczka w drodze.

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: ile razy jeszcze pozwolimy uprzedzeniom odebrać nam szansę na szczęście? Czy potrafimy wybaczyć sobie własne błędy zanim będzie za późno?

A Wy? Czy mieliście kiedyś odwagę przyznać się do błędów wobec bliskich?