Wyrzuciłam syna i jego żonę z domu – dopiero wtedy zrozumiałam, jak bardzo żyłam w poczuciu winy i jak wszyscy to wykorzystywali
— Mamo, przecież obiecałaś, że możemy tu zostać, dopóki nie znajdziemy czegoś własnego! — głos Pawła drżał od złości i rozczarowania. Stał w korytarzu, trzymając w rękach walizkę, a obok niego Ania płakała cicho, ściskając kurtkę pod pachą.
Patrzyłam na nich i czułam, jak serce mi się łamie. Przez chwilę miałam ochotę cofnąć wszystko, przeprosić, przytulić ich i powiedzieć, że mogą wrócić. Ale nie mogłam. Nie tym razem.
Nie jestem idealną matką. Nigdy nie byłam. Ale zawsze starałam się być obecna, pomagać, wspierać – nawet wtedy, gdy sama ledwo dawałam sobie radę. Po śmierci męża zostałam sama z Pawłem. Był moim oczkiem w głowie. Może za bardzo? Może dlatego dziś stoję tu, patrząc na niego z walizką w ręku, a moje serce krzyczy z bólu.
Kiedy Paweł poznał Anię, cieszyłam się. Wreszcie ktoś go pokochał tak mocno, jak ja. Szybko się pobrali – może za szybko? – i zamieszkali w wynajmowanym mieszkaniu na obrzeżach Warszawy. Ale życie młodych ludzi nie jest łatwe. Ceny mieszkań rosły, praca była niepewna. Kiedy Ania straciła etat w sklepie odzieżowym, a Paweł miał tylko umowę zlecenie w magazynie, zadzwonili do mnie.
— Mamo, możemy się na jakiś czas do ciebie wprowadzić? — zapytał wtedy Paweł przez telefon. — Tylko na chwilę, obiecuję.
Nie umiałam odmówić. Przecież to mój syn! Przygotowałam dla nich pokój po babci, kupiłam nowe pościele, zrobiłam zakupy. Chciałam, żeby czuli się jak u siebie.
Na początku było dobrze. Gotowałam obiady, rozmawialiśmy wieczorami przy herbacie. Ale z czasem zaczęły się drobne spięcia. Ania narzekała na hałas z ulicy, Paweł nie sprzątał po sobie w łazience. Zostawiali naczynia w zlewie, a ja – jak zawsze – sprzątałam po nich bez słowa.
Z tygodnia na tydzień coraz bardziej czułam się jak służąca we własnym domu. Ania przestała szukać pracy – tłumaczyła się depresją i zmęczeniem. Paweł całe dnie spędzał przed komputerem. Rachunki rosły, a ja coraz częściej musiałam sięgać do oszczędności.
Pewnego wieczoru usłyszałam ich rozmowę przez uchylone drzwi:
— Twoja matka jest niemożliwa! — syknęła Ania. — Ciągle się wtrąca i patrzy nam na ręce.
— Daj spokój, przecież to jej dom…
— Ale ile można?! Miało być na chwilę!
Zacisnęłam pięści. Przez całą noc nie mogłam zasnąć. Czy naprawdę jestem taka okropna? Czy przeszkadzam im żyć?
Następnego dnia próbowałam porozmawiać z Pawłem:
— Synku, może byście jednak poszukali czegoś swojego? Pomogę wam finansowo…
— Mamo! Przecież mówiłaś, że możemy tu być! — przerwał mi ostro.
— Ale…
— Zawsze musisz mieć ostatnie słowo! — rzucił i trzasnął drzwiami.
Od tego dnia atmosfera była nie do zniesienia. Chodziliśmy po domu jak cienie, unikaliśmy siebie nawzajem. Każda rozmowa kończyła się kłótnią lub łzami Ani.
W końcu przyszedł ten dzień. Znalazłam w kuchni pusty portfel – ktoś wyjął z niego ostatnie 200 złotych, które zostawiłam na rachunki. Nie chciałam wierzyć… Ale wiedziałam już wszystko.
Wieczorem zebrałam się na odwagę:
— Paweł… muszę cię prosić, żebyście się wyprowadzili.
Zamarli oboje. Ania zaczęła płakać jeszcze głośniej niż zwykle.
— Jak możesz?! — krzyknął Paweł. — To twoja wina! Nigdy nie byłaś dobrą matką!
Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego w życiu.
Teraz stoję sama w pustym mieszkaniu. Cisza aż dzwoni w uszach. Przeglądam stare zdjęcia Pawła z dzieciństwa – uśmiechnięty chłopiec z rozczochraną grzywką i oczami pełnymi ufności.
Zawsze żyłam w poczuciu winy – że nie byłam wystarczająco dobra, że mogłam zrobić więcej. Pozwalałam innym sobą rządzić, wykorzystywać moją dobroć i lęk przed samotnością.
Dopiero teraz widzę jasno: nie można kochać innych kosztem siebie samej. Nie można pozwalać na to, by poczucie winy odbierało nam godność i spokój.
Czy jestem złą matką? Czy miałam prawo postawić granice? A może to właśnie teraz uczę się kochać siebie – pierwszy raz od wielu lat?
Czy wy też kiedyś musieliście wybrać między własnym spokojem a rodziną? Jak sobie z tym poradziliście?