Opowieść o jednej miłości: Zima Weroniki
— Znowu śnieg. — mruknęłam pod nosem, patrząc przez okno na wirujące płatki. Białe zaspy rosły z każdą minutą, a ja czułam, jak narasta we mnie niepokój. Od rana bolały mnie nogi, a serce biło nierówno, jakby chciało mi coś powiedzieć. Wzięłam tabletkę na ciśnienie i położyłam się na kanapie, próbując złapać oddech. „Co ja tak leżę? Przecież trzeba ugotować obiad, pranie zrobić, a jeszcze ten list od Magdy przeczytać…”
Ale nie miałam siły. Zamknęłam oczy i pozwoliłam, by wspomnienia zaczęły mnie zalewać jak ten śnieg za oknem. Przypomniałam sobie tamten dzień sprzed lat, kiedy pierwszy raz zobaczyłam Andrzeja na przystanku tramwajowym. Był grudzień, podobnie jak dziś sypało śniegiem, a ja miałam na sobie czerwoną czapkę z pomponem. Andrzej podszedł i zapytał, czy tramwaj dojeżdża do Dworca Głównego. Odpowiedziałam, że tak, ale nie mogłam oderwać wzroku od jego uśmiechu.
— Weronika! — usłyszałam nagle głos córki z kuchni. — Znowu nie zamknęłaś mleka! Wszystko się rozlało!
Westchnęłam ciężko. Magda zawsze była taka praktyczna, konkretna, a ja… Często bujałam w obłokach. Może dlatego nigdy się nie dogadywałyśmy. Odkąd zmarł Andrzej, zostałyśmy same i każda z nas zamknęła się w swoim świecie.
— Przepraszam, zapomniałam — odpowiedziałam cicho.
Magda weszła do pokoju z mokrą ścierką w ręku. Miała zmarszczone brwi i ten wyraz twarzy, który mówił: „Znowu muszę po tobie sprzątać”.
— Musisz bardziej uważać, mamo. Wiesz, że lekarz mówił…
— Wiem, wiem — przerwałam jej zniecierpliwiona. — Nie jestem jeszcze taka stara.
Ale prawda była inna. Czułam się coraz słabsza. Czasem miałam wrażenie, że moje życie to już tylko czekanie: na lepsze dni, na telefon od wnuczki, na koniec zimy.
Magda usiadła naprzeciwko mnie i spojrzała poważnie.
— Mamo, musimy porozmawiać.
Zamarłam. Znałam ten ton głosu. To nie wróżyło niczego dobrego.
— Co się stało? — zapytałam ostrożnie.
— Dostałam propozycję pracy w Warszawie. Chcą mnie tam na stałe. To duża szansa…
Poczułam, jak serce znowu zaczyna bić szybciej. Warszawa? To przecież setki kilometrów stąd! Jak sobie poradzę sama?
— I co zamierzasz? — zapytałam drżącym głosem.
— Chciałabym pojechać. Ale nie mogę cię tu zostawić samej…
W tej chwili poczułam się jak dziecko. Bezradna, zagubiona. Przez chwilę chciałam krzyknąć: „Nie zostawiaj mnie!”, ale powstrzymałam się. Przecież nie mogę być egoistką.
— Poradzę sobie — powiedziałam cicho, choć sama nie wierzyłam w te słowa.
Magda spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
— Naprawdę?
— Tak… — skłamałam.
W pokoju zapadła cisza. Słychać było tylko tykanie zegara i szum śniegu za oknem.
Nagle przypomniałam sobie Andrzeja. On zawsze powtarzał: „Weroniko, życie to ciągłe rozstania i powroty. Trzeba umieć puścić wolno tych, których kochamy”.
Ale czy ja potrafię?
Wieczorem Magda zadzwoniła do swojej córki, Oliwii. Słyszałam ich rozmowę przez drzwi:
— Babcia sobie nie poradzi…
— Mamo, przecież są sąsiedzi… Może ktoś jej pomoże?
— To nie to samo…
Leżałam na kanapie i czułam się coraz bardziej samotna. Przypomniałam sobie wszystkie nasze rodzinne święta: śmiech przy stole, zapach pierogów, Andrzeja opowiadającego dowcipy… Teraz zostały tylko wspomnienia i cisza.
Następnego dnia Magda wyjechała na rozmowę kwalifikacyjną do Warszawy. Zostałam sama w mieszkaniu. Za oknem śnieg przestał padać, ale świat wydawał się jeszcze bardziej pusty niż zwykle.
Zadzwoniła sąsiadka, pani Zofia:
— Weroniko, wszystko w porządku?
Chciałam odpowiedzieć: „Tak”, ale głos uwiązł mi w gardle.
— Nie wiem… — wyszeptałam.
Pani Zofia przyszła z herbatą i ciastkami. Siedziałyśmy razem przy stole i rozmawiałyśmy o dawnych czasach. Opowiedziałam jej o Andrzeju, o tym jak bardzo mi go brakuje.
— Wiesz, Weroniko — powiedziała pani Zofia — czasem trzeba pozwolić dzieciom odejść. One mają swoje życie.
Popatrzyłam na nią ze łzami w oczach.
— Ale co ze mną?
Pani Zofia uśmiechnęła się smutno.
— Ty też masz swoje życie. Może czas pomyśleć o sobie?
Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Myślałam o Magdzie, o Oliwii, o Andrzeju… O tym wszystkim, co straciłam i co jeszcze mogę zyskać.
Kiedy rano zadzwoniła Magda i powiedziała: „Mamo, dostałam tę pracę”, poczułam ukłucie żalu i dumy jednocześnie.
— Cieszę się… — powiedziałam przez łzy.
Położyłam się znowu na kanapie i patrzyłam przez okno na topniejący śnieg. Może rzeczywiście czas nauczyć się żyć dla siebie? Może jeszcze coś dobrego mnie spotka?
Czasem zastanawiam się: czy można nauczyć się samotności? Czy miłość naprawdę polega na tym, by pozwolić odejść tym, których kochamy? A może najważniejsze jest to, by mimo wszystko nie przestawać wierzyć w siebie i w ludzi?