Pieniądze ich, życie moje: Opowieść córki, która nigdy nie była wystarczająco dobra

— Znowu zawiodłaś, Zosiu. — Głos mamy przeszył powietrze jak zimny wiatr. Stałam w kuchni, ściskając w dłoni kubek z herbatą, który drżał tak mocno, że kilka kropel spadło na blat. — Miałaś być najlepsza, a jesteś… przeciętna. — Dodała z tym swoim wyuczonym westchnieniem rozczarowania.

Miałam dwadzieścia sześć lat i czułam się jak dziecko, które nie potrafiło nauczyć się tabliczki mnożenia. W naszym domu na warszawskim Mokotowie nigdy nie brakowało pieniędzy. Tata prowadził własną kancelarię adwokacką, mama była lekarką. Mieliśmy wszystko: nowy samochód co dwa lata, wakacje w Hiszpanii, markowe ubrania. Wszystko oprócz ciepła i bezwarunkowej akceptacji.

Od dziecka wiedziałam, że muszę zasłużyć na ich uwagę. Gdy przynosiłam świadectwo z czerwonym paskiem, mama pytała: — A czemu nie masz samych szóstek? Gdy wygrałam konkurs recytatorski, tata tylko skinął głową i wrócił do czytania gazety. Każdy mój sukces był niewystarczający, każdy błąd — niewybaczalny.

Najgorsze były święta. Wtedy cała rodzina zbierała się przy stole i zaczynał się pokaz: kto osiągnął więcej, kto zarabia lepiej, czyje dziecko dostało się na medycynę. Ja studiowałam filologię polską — wybór uznany za porażkę. — Po co ci to? — pytał tata. — Chcesz być nauczycielką za dwa tysiące miesięcznie?

Próbowałam się buntować. W wieku dwudziestu lat wyprowadziłam się do wynajmowanego pokoju na Pradze. Pracowałam w kawiarni, studiowałam dziennie i żyłam za grosze. Rodzice nie rozumieli mojej decyzji. — Po co się męczysz? — pytała mama przez telefon. — Przecież możemy ci wszystko zapewnić.

Ale ja nie chciałam ich pieniędzy. Chciałam być kimś więcej niż tylko córką adwokata i lekarki. Chciałam być Zosią, która sama decyduje o swoim życiu.

Pewnego dnia, gdy wróciłam do mieszkania po dwunastogodzinnej zmianie w kawiarni, znalazłam pod drzwiami kopertę. W środku był czek na pięć tysięcy złotych i krótka notatka: „Na życie. Mama”. Poczułam wściekłość i bezsilność jednocześnie. Czy naprawdę myślą, że wszystko można kupić?

Zadzwoniłam do mamy jeszcze tego samego wieczoru.
— Nie chcę tych pieniędzy! — krzyknęłam do słuchawki.
— Zosiu, nie bądź dziecinna. Chcemy ci pomóc.
— Pomóc? Nigdy mnie nie słuchaliście! Nigdy nie pytaliście, czego ja chcę!
Po drugiej stronie zapadła cisza.
— Może kiedyś zrozumiesz — powiedziała cicho mama i rozłączyła się.

Wtedy po raz pierwszy poczułam się naprawdę sama. Przyjaciele mieli swoje sprawy, chłopak odszedł pół roku wcześniej, bo „nie potrafiłaś się otworzyć”. Może miał rację? Może byłam zamknięta jak sejf na cztery spusty?

Minęły miesiące. Pracowałam coraz więcej, by udowodnić sobie i im, że dam radę bez ich wsparcia. Ale pewnego dnia zachorowałam. Grypa zamieniła się w zapalenie płuc. Leżałam w łóżku z gorączką i dreszczami, nie mając siły nawet zrobić sobie herbaty. Nikt nie zadzwonił, nikt nie zapukał do drzwi.

Po tygodniu zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do mamy.
— Mamo… — głos mi się załamał.
— Zosiu? Co się stało?
— Jestem chora… bardzo chora.
Po godzinie stała już w moim mieszkaniu z torbą leków i termosami z rosołem.

Patrzyłyśmy na siebie przez chwilę w milczeniu.
— Dlaczego nigdy nie możesz po prostu powiedzieć, że mnie kochasz? — zapytałam cicho.
Mama spuściła wzrok.
— Boję się… że jeśli powiem to za głośno, przestaniesz się starać.
— Ale ja już nie mam siły się starać — wyszeptałam.

Tego wieczoru po raz pierwszy od lat zasnęłam spokojnie. Mama siedziała przy moim łóżku i głaskała mnie po włosach jak wtedy, gdy byłam mała.

Po chorobie wróciłam do pracy i studiów. Relacje z rodzicami zaczęły się powoli zmieniać. Nie było łatwo — oni nadal próbowali kontrolować moje życie pieniędzmi i radami. Ale ja nauczyłam się mówić „nie”.

Dziś mam trzydzieści lat i własne mieszkanie na kredyt. Pracuję jako redaktorka w wydawnictwie i zarabiam mniej niż moi rodzice marzyli, ale jestem szczęśliwa na swój sposób. Czasem odwiedzam ich na Mokotowie — już bez lęku w sercu.

Często zastanawiam się: czy rodzina to tylko więzy krwi? Czy można kochać kogoś naprawdę, jeśli ciągle stawia mu się warunki? Czy warto walczyć o niezależność za wszelką cenę?

Może każdy z nas musi sam znaleźć odpowiedź na pytanie: co jest ważniejsze — pieniądze ich czy życie moje?