„Moja córka wstydzi się mnie, bo nie stać mnie na prezenty. Historia samotnej matki z Polski”

— Mamo, nie musisz przychodzić na tę kolację, naprawdę — powiedziała Kasia, patrząc gdzieś w bok, jakby ściana była ciekawsza ode mnie. Stałam w przedpokoju jej nowego mieszkania na warszawskim Wilanowie, z torbą pełną domowych pierogów. W powietrzu wisiała cisza, gęsta od niewypowiedzianych słów.

— Ale przecież obiecałam, że pomogę ci z przygotowaniami… — zaczęłam niepewnie.

— Mama, to nie jest konieczne. Teściowa już wszystko załatwiła. — Jej głos był chłodny, a ja poczułam się jak intruz w życiu własnego dziecka.

Wyszłam na klatkę schodową z sercem ściśniętym jak nigdy dotąd. Przez lata byłam dla Kasi wszystkim: matką, ojcem, przyjaciółką. Po śmierci mojego męża, Piotra, życie zamieniło się w niekończącą się walkę o przetrwanie. Pracowałam jako kasjerka w osiedlowym sklepie, dorabiałam sprzątaniem. Każda złotówka była na wagę złota. Kasia nigdy nie miała nowych ubrań ani markowych zabawek. Ale miała mnie — zawsze gotową przytulić, wysłuchać, pocieszyć.

Teraz jednak czułam się jakby to wszystko przestało mieć znaczenie. Kasia wyszła za Michała — syna lekarzy z własnym domem pod Warszawą i samochodem prosto z salonu. Ich świat był inny: eleganckie kolacje, wyjazdy do Włoch, prezenty na święta za kilkaset złotych. Ja mogłam dać jej tylko słoik ogórków i własnoręcznie uszyty sweter.

Pamiętam dzień jej ślubu. Stałam z boku kościoła w sukience pożyczonej od sąsiadki. Zazdrościłam teściowej Kasi — pani Grażynie — pewności siebie i tego, jak wszyscy wokół niej się krzątali. Gdy podeszłam do Kasi z bukietem polnych kwiatów, zobaczyłam w jej oczach cień zażenowania.

— Mamo, mogłaś kupić coś bardziej eleganckiego… — szepnęła.

Zabolało mnie to bardziej niż cokolwiek innego. Przez całą noc weselną siedziałam przy stole z daleka od parkietu, patrząc jak Kasia tańczy z teściową i śmieje się do ludzi, których ledwo znałam.

Po ślubie widywałyśmy się coraz rzadziej. Kasia dzwoniła rzadko i zawsze była zajęta: praca, kursy językowe, spotkania rodzinne u Michała. Gdy zaproponowałam wspólny weekend w moim starym mieszkaniu na Pradze, usłyszałam:

— Mamo, tam jest tak ciasno i ciemno… Może lepiej spotkamy się u nas?

Ale u nich czułam się jak uboga krewna. Pani Grażyna zawsze pytała z uśmiechem:

— A pani Anno, czym się teraz zajmuje? Nadal w sklepie?

Czułam się przezroczysta. Nawet wnuczka — mała Zosia — częściej mówiła „babciu” do Grażyny niż do mnie.

Pewnego dnia Kasia zadzwoniła zapłakana:

— Mamo, Michał stracił pracę… Nie wiem co robić!

Serce mi stanęło. Chciałam rzucić wszystko i pobiec do niej. Ale miałam tylko 200 złotych na koncie i rachunki do zapłacenia.

— Kochanie, przyjedź do mnie. Ugotuję ci rosół. Porozmawiamy — zaproponowałam.

— Nie rozumiesz! Potrzebujemy pieniędzy na kredyt! — krzyknęła i rozłączyła się.

Siedziałam wtedy całą noc przy oknie, patrząc na światła miasta i zastanawiając się, gdzie popełniłam błąd. Czy naprawdę bycie dobrą matką to za mało? Czy miłość nie wystarczy?

Kilka tygodni później przyszło zaproszenie na urodziny Zosi. Kupiłam jej książeczkę i pluszowego misia z bazaru. Gdy wręczyłam prezent, Kasia spojrzała na mnie z lekkim politowaniem:

— Mamo… Zosia ma już takie rzeczy. Mogłaś zapytać.

Wtedy pani Grażyna wręczyła wnuczce wielką lalkę Barbie i zestaw klocków Lego. Wszyscy bili brawo.

Wróciłam do domu wcześniej niż planowałam. Po drodze płakałam w tramwaju jak dziecko. W głowie dudniły mi słowa Kasi: „Mamo… Zosia ma już takie rzeczy.”

Przez kolejne dni unikałam kontaktu z córką. Bałam się kolejnego upokorzenia. W pracy koleżanki rozmawiały o prezentach dla wnuków i wyjazdach nad morze. Ja milczałam.

Pewnego wieczoru zadzwonił telefon:

— Mamo? — głos Kasi był cichy i niepewny.

— Tak?

— Przepraszam… Byłam dla ciebie okropna ostatnio. Wiem, że nie masz tyle pieniędzy co inni… Ale ja cię kocham. Tylko czasem jest mi głupio przed Michałem i jego rodziną…

Zamilkłyśmy na chwilę.

— Kasiu… Ja zawsze będę twoją mamą. I zawsze będę cię kochać — powiedziałam przez łzy.

Nie wiem, czy kiedykolwiek będziemy dla siebie tak bliskie jak dawniej. Może już zawsze będę tą „gorszą” babcią i matką bez pieniędzy. Ale wiem jedno: miłość matki nie da się przeliczyć na złotówki.

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy naprawdę bycie dobrą matką to za mało? Czy świat zawsze będzie mierzył nas wartością portfela? Co wy o tym myślicie?