Dlaczego moja córka nie chce opiekować się matką? Historia rozpadu rodziny Kowalskich

— Nie rozumiesz, tato! — krzyknęła Marta, trzaskając drzwiami swojego pokoju. Siedziałem w kuchni, trzymając w rękach kubek zimnej już herbaty, a w głowie dudniły mi jej słowa. Moja żona, Anna, leżała w sypialni, zbyt słaba, by wstać. Od miesięcy walczyliśmy z jej chorobą — stwardnieniem rozsianym. Każdy dzień był coraz trudniejszy, a ja czułem się coraz bardziej samotny w tej walce.

Marta była naszą jedyną córką. Zawsze była uparta, ale też wrażliwa i dobra. Przynajmniej tak ją pamiętałem sprzed lat. Teraz jednak patrzyła na nas z chłodem, jakbyśmy byli jej obcy. Kiedy poprosiłem ją o pomoc przy matce, spojrzała na mnie z wyrzutem i powiedziała: — To nie jest moje życie. Nie będę poświęcać się tak jak ty.

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Przecież to jej matka! Kobieta, która nosiła ją pod sercem, która czuwała przy niej każdej nocy, gdy miała gorączkę. Jak mogła być tak obojętna? Czy to ja ją tak wychowałem?

Wróciłem do sypialni. Anna leżała z zamkniętymi oczami, oddychając płytko. Usiadłem przy niej i pogładziłem ją po dłoni. — Kochanie, Marta znowu nie chce pomóc — wyszeptałem. Otworzyła oczy i spojrzała na mnie smutno.

— Daj jej czas, Janek — powiedziała cicho. — Może ona też cierpi.

Ale jak mogła cierpieć bardziej niż my? Przecież to my musieliśmy mierzyć się z codziennością choroby, z bólem, z bezsilnością. Marta miała swoje życie: studia w Warszawie, chłopaka, plany na przyszłość. Czy naprawdę nie mogła choć na chwilę odłożyć swoich spraw?

Wieczorem usłyszałem jej rozmowę przez telefon. — Nie mogę tu dłużej być — mówiła do kogoś szeptem. — Oni mnie duszą… Mama ciągle płacze, tata patrzy na mnie jak na potwora… Chcę wrócić do siebie.

Poczułem ukłucie w sercu. Czy naprawdę byliśmy dla niej ciężarem? Przypomniałem sobie własne dzieciństwo — mój ojciec był surowy i wymagający, matka nigdy nie okazywała czułości. Przysiągłem sobie wtedy, że moja rodzina będzie inna. Że będziemy się wspierać bez względu na wszystko.

Ale gdzieś po drodze coś się zepsuło.

Następnego dnia postanowiłem porozmawiać z Martą szczerze, bez wyrzutów i oskarżeń. Usiadłem naprzeciwko niej przy stole.

— Marta, wiem, że jest ci ciężko. Ale nie rozumiem… Dlaczego nie chcesz pomóc mamie? — zapytałem łagodnie.

Spojrzała na mnie ze łzami w oczach.

— Boję się… — wyszeptała. — Boję się patrzeć na nią taką słabą. Boję się, że to samo spotka mnie albo ciebie. I boję się, że jeśli tu zostanę, nigdy już nie będę miała własnego życia.

Zamilkłem. Po raz pierwszy usłyszałem jej strach zamiast złości.

— Ale przecież jesteśmy rodziną… — zacząłem niepewnie.

— Rodziną? — przerwała mi gorzko. — Gdzie byliście dla mnie wtedy, kiedy was potrzebowałam? Kiedy miałam problemy w szkole? Kiedy płakałam po nocach? Zawsze byłam sama ze swoimi lękami! Teraz wy oczekujecie ode mnie wszystkiego…

Nie wiedziałem, co powiedzieć. Czy naprawdę byłem aż tak ślepy? Czy nasze codzienne troski przysłoniły mi jej potrzeby?

W nocy długo nie mogłem zasnąć. Wspominałem Martę jako małą dziewczynkę: jej pierwsze kroki, pierwsze słowa, rysunki przyklejane do lodówki. Kiedy dorosła? Kiedy oddaliła się od nas?

Kilka dni później Anna miała silny atak choroby. Musiałem wezwać karetkę. Marta stała w kącie kuchni i płakała bezgłośnie. Po wszystkim podeszła do mnie i powiedziała:

— Przepraszam… Nie umiem być taka silna jak ty.

Objąłem ją mocno i po raz pierwszy od lat poczułem, że jesteśmy razem w tym bólu.

Ale czy to wystarczy? Czy można odbudować coś, co przez lata powoli się rozpadało?

Dziś siedzę przy łóżku Anny i piszę te słowa. Marta wyjechała z powrotem do Warszawy, obiecując częściej dzwonić. W domu jest cicho i pusto. Zastanawiam się: czy mogłem zrobić coś inaczej? Czy można nauczyć dziecko miłości i odpowiedzialności tylko słowami?

Może wy mi powiecie: gdzie popełniłem błąd? Czy każda rodzina musi kiedyś się rozpaść?