Trzy dni ciszy – historia, która zmieniła moje życie

Od trzech dni w moim mieszkaniu panowała cisza tak gęsta, że aż bolały mnie uszy. Każdy dźwięk – kapanie kranu, szuranie kapci sąsiadki za ścianą, nawet szum lodówki – wydawał się zbyt głośny. Ale najgorsze było milczenie telefonu. Nie zadzwoniła. Moja córka, Julia. Po naszej kłótni nie odezwała się ani razu. A ja, choć miałam ochotę zadzwonić do niej sto razy, nie zrobiłam tego ani razu. Duma? Strach? Może jedno i drugie.

Wszystko zaczęło się w sobotę rano. Julia przyszła do mnie z wnuczką, jak co tydzień. Zawsze czekałam na te wizyty – piekłam jej ulubione drożdżówki z serem, wnuczce kupowałam kolorowanki i kredki. Ale tego dnia coś wisiało w powietrzu. Julia była rozdrażniona, rzucała krótkimi zdaniami, a mała Ola marudziła bardziej niż zwykle.

– Co się dzieje? – zapytałam w końcu, stawiając przed nimi talerzyk z ciastem.

– Nic się nie dzieje, mamo – odburknęła Julia, nawet na mnie nie patrząc.

– Przecież widzę, że coś jest nie tak. Powiedz mi wreszcie.

– Mamo, proszę cię… – westchnęła ciężko i spojrzała na Olę. – Idź pobaw się w pokoju babci.

Ola poszła, a Julia zaczęła mówić szybko, nerwowo:

– Michał stracił pracę. Od miesiąca szuka czegoś nowego i nic. Ja mam coraz więcej nadgodzin, a i tak ledwo starcza nam do pierwszego. A ty tylko pytasz, kiedy wreszcie kupimy mieszkanie na swoje albo kiedy Michał awansuje. Nie rozumiesz, że nie wszystko zależy od nas?

Poczułam ukłucie winy. Rzeczywiście, często wypytywałam ich o plany na przyszłość. Chciałam dla nich dobrze…

– Przepraszam, nie chciałam ci dokładać zmartwień – zaczęłam cicho.

– Ale dokładasz! Zawsze! – krzyknęła Julia i nagle rozpłakała się. – Ty nigdy nie potrafisz po prostu mnie przytulić i powiedzieć: „Będzie dobrze”. Zawsze tylko: „A czemu tak?”, „A czemu nie inaczej?”.

Zatkało mnie. Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie w milczeniu. W końcu Julia wstała gwałtownie.

– Idziemy, Ola! – zawołała przez łzy.

Chciałam ją zatrzymać, ale nie wiedziałam jak. Zanim zdążyłam wymyślić choćby jedno słowo, drzwi już trzasnęły.

Od tamtej pory minęły trzy dni. Trzy dni milczenia. Trzy dni, podczas których przeklinałam swoją dumę i własny język. Próbowałam zająć się czymkolwiek – sprzątaniem, gotowaniem, nawet zaczęłam układać puzzle, które Ola zostawiła ostatnim razem. Ale wszystko wydawało się bez sensu.

Wieczorem drugiego dnia zadzwoniła moja siostra, Teresa.

– Coś ty narobiła? Julia do mnie dzwoniła cała roztrzęsiona! – zaczęła bez ogródek.

– Nie wiem… Pokłóciłyśmy się. Może przesadziłam…

– Może? Ty zawsze musisz mieć ostatnie słowo! Zadzwoń do niej! – nakazała Teresa.

– Nie mogę… Ona powinna pierwsza…

– Daj spokój z tą dumą! To twoja córka!

Rozłączyłam się ze łzami w oczach. W nocy nie mogłam spać. Przewracałam się z boku na bok, słysząc w głowie słowa Julii: „Ty nigdy nie potrafisz po prostu mnie przytulić”.

Trzeciego dnia rano obudził mnie dźwięk domofonu. Zerwałam się z łóżka jak poparzona.

– Kto tam? – zapytałam drżącym głosem.

– To ja… Julia.

Serce mi stanęło. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam ją – zmęczoną, zapłakaną, z Olą przy nodze.

– Mamo… możemy wejść?

Przytaknęłam tylko głową. W kuchni panowała niezręczna cisza. Ola zaczęła rysować przy stole, a my siedziałyśmy naprzeciwko siebie jak dwie obce kobiety.

– Przepraszam – powiedziałam w końcu cicho. – Nie powinnam była ci dokładać zmartwień.

Julia spuściła głowę.

– Ja też przepraszam… Nie powinnam była krzyczeć. Po prostu… czasem mam wszystkiego dość.

Wtedy pierwszy raz od dawna po prostu ją przytuliłam. Bez słów. Czułam jej drżenie i łzy na moim ramieniu.

– Będzie dobrze – wyszeptałam jej do ucha.

Siedziałyśmy tak długo w milczeniu, aż Ola podeszła i objęła nas obie.

Potem rozmawiałyśmy długo o wszystkim – o pracy Michała, o problemach finansowych, o tym jak bardzo obie boimy się przyszłości. Julia przyznała się, że czasem czuje się jak porażka jako matka i żona. Ja powiedziałam jej o swojej samotności i o tym, jak bardzo boję się stracić kontakt z własną córką.

Wieczorem odprowadziłam je do drzwi. Zanim wyszły, Julia odwróciła się jeszcze raz:

– Mamo… zadzwonisz jutro?

Uśmiechnęłam się przez łzy:

– Zadzwonię pierwsza.

Gdy zamknęły się za nimi drzwi, poczułam ulgę i smutek jednocześnie. Ile razy jeszcze pozwolę dumie wygrać nad miłością? Czy naprawdę tak trudno jest zrobić pierwszy krok?

Czasem myślę: ile rodzinnych więzi rozpada się przez trzy dni ciszy? Czy warto czekać na ten jeden telefon? A może lepiej po prostu zadzwonić samemu?