„Jak mogliście tak potraktować moje dzieci?” – Niedzielny obiad, który rozdarł moją rodzinę
– Co ty im dajesz do jedzenia, Karolino? – głos teściowej przeszył ciszę jak nóż. Siedziałam przy stole, patrząc na swoje dzieci, które z opuszczonymi głowami dłubały widelcami w ziemniakach. W powietrzu unosił się zapach pieczeni i duszonej kapusty, ale ja czułam tylko gorycz.
– Mamo, proszę… – próbowałam zacząć, ale teść już się wtrącił:
– Za moich czasów dzieci jadły wszystko, co było na talerzu. Nie było wybrzydzania! – uderzył pięścią w stół, aż sztućce zadźwięczały.
Spojrzałam na męża. Michał siedział sztywno, wzrok wbity w talerz. Nie powiedział ani słowa. Moje serce waliło jak oszalałe. Czułam, jak narasta we mnie złość i bezsilność.
– Mamo, nie każdy musi lubić wszystko – powiedziałam cicho, próbując zachować spokój. – Zosia nie je mięsa, już o tym rozmawiałyśmy.
– To jakieś fanaberie! – prychnęła teściowa. – Dziecko potrzebuje mięsa! A ten twój synek… – spojrzała z pogardą na Antka – …ciągle tylko w telefonie siedzi. Za moich czasów dzieci bawiły się na podwórku!
Zosia zacisnęła usta. Widziałam łzy w jej oczach. Antek udawał, że nie słyszy, ale jego policzki płonęły ze wstydu.
– Może już pójdziemy? – szepnęłam do Michała.
– Przestań robić sceny – syknął przez zaciśnięte zęby. – To tylko obiad.
Tylko obiad? Dla mnie to był kolejny raz, kiedy czułam się jak intruz w tej rodzinie. Kiedy moje dzieci były oceniane i krytykowane za wszystko: za to, co jedzą, jak się ubierają, czym się interesują. A mój mąż… zawsze milczał.
Po obiedzie Zosia zamknęła się w łazience i płakała. Antek siedział w kącie i udawał, że gra na telefonie, ale widziałam, jak drżą mu ręce. Teściowa weszła do kuchni i zaczęła szeptać do Michała:
– Twoja żona cię zmienia. Dzieci są rozpuszczone. Kiedyś to była rodzina…
Nie wytrzymałam. Weszłam do kuchni i powiedziałam głośno:
– Dość! Nie pozwolę, żebyście tak traktowali moje dzieci!
Zapadła cisza. Teść spojrzał na mnie z niedowierzaniem. Michał spuścił głowę.
– Karolina… – zaczął cicho.
– Nie! – przerwałam mu. – Albo zaczniecie szanować nasze wybory i nasze dzieci, albo więcej tu nie przyjdziemy.
Teściowa wybuchła śmiechem:
– Ty będziesz nam mówić, jak mamy żyć? To my was wychowaliśmy!
Zebrałam dzieci i wyszłam. Michał został. Przez całą drogę do domu Zosia płakała. Antek milczał.
W domu Michał zadzwonił dopiero wieczorem:
– Przesadziłaś – powiedział zimno. – Mama jest starsza, należy jej się szacunek.
– A naszym dzieciom nie? – zapytałam drżącym głosem.
Nie odpowiedział.
Przez kolejne dni atmosfera była napięta. Michał wracał późno z pracy, unikał rozmów. Dzieci były smutne i zamknięte w sobie. Czułam się samotna jak nigdy wcześniej.
W końcu podjęłam decyzję: nie będziemy już jeździć do teściów. Dla dobra dzieci. Dla mojego własnego zdrowia psychicznego.
Michał był wściekły:
– Rozbijasz rodzinę! Przez ciebie dzieci nie będą miały dziadków!
– Wolę, żeby nie miały dziadków niż żeby były przez nich upokarzane – odpowiedziałam spokojnie, choć w środku wszystko we mnie krzyczało.
Minęły tygodnie. Zosia zaczęła się uśmiechać, Antek wrócił do swoich pasji. Ja jednak czułam ciężar tej decyzji każdego dnia.
Czasem patrzę na zdjęcia sprzed lat: wspólne święta, wakacje nad morzem, uśmiechy dzieci i nawet teściowa z teściem wydają się inni… Czy naprawdę musiało się to tak skończyć?
Czy można poświęcić relacje rodzinne dla dobra własnych dzieci? Czy jestem egoistką, czy matką walczącą o ich godność?
A może powinnam była walczyć inaczej? Jak wy byście postąpili na moim miejscu?