Wróciłam wcześniej z pracy i usłyszałam śmiech w kuchni. To nie był mój mąż ani dzieci – tylko obca kobieta przy stole

— Kto tam jest? — mój głos zabrzmiał obco nawet dla mnie samej. Drżał, jakby już wiedział, co zaraz usłyszy.

Z kuchni dobiegł mnie śmiech — kobiecy, dźwięczny, zupełnie niepasujący do naszego mieszkania. Przez chwilę miałam nadzieję, że to może sąsiadka przyszła po cukier albo mama wpadła bez zapowiedzi. Ale ten śmiech był zbyt swobodny, zbyt intymny. Przylgnęłam do ściany, próbując uspokoić oddech. Słyszałam jeszcze cichszy głos mojego męża, Adama:

— Daj spokój, Anka zaraz wróci.

— To co? — odpowiedziała kobieta. — Przecież nie robimy nic złego.

Zamarłam. „Nie robimy nic złego” — powtarzałam w myślach, jakby to mogło coś zmienić. Wzięłam głęboki wdech i weszłam do kuchni.

Przy stole siedziała młoda kobieta o ciemnych włosach, ubrana w elegancką bluzkę i dżinsy. Miała szeroki uśmiech i spojrzenie pełne pewności siebie. Adam stał przy blacie, trzymając dwa kubki kawy. Na mój widok oboje zamilkli.

— O, Anka… — zaczął Adam, ale przerwałam mu gestem.

— Kim jesteś? — zwróciłam się do kobiety.

— Jestem Magda. Pracuję z Adamem — odpowiedziała bez cienia skrępowania.

— Pracujesz z Adamem i siedzisz u mnie w kuchni? — czułam, jak narasta we mnie złość.

Adam spuścił wzrok. — Magda miała problem z autem, odwiozłem ją i…

— I co? — przerwałam mu. — I postanowiliście urządzić sobie kawę u mnie w domu?

Magda spojrzała na mnie z lekkim politowaniem. — Naprawdę nie ma powodu do scen.

Wtedy coś we mnie pękło. Wybiegłam z kuchni, trzaskając drzwiami sypialni. Usiadłam na łóżku i poczułam, jak łzy same płyną mi po policzkach. Próbowałam się uspokoić, ale w głowie miałam tylko jedno pytanie: „Czy to już koniec?”

Kiedy po kilku minutach wyszłam z pokoju, Magdy już nie było. Adam siedział przy stole i patrzył w okno.

— To nie tak, jak myślisz — zaczął cicho.

— A jak? — zapytałam drżącym głosem.

— Magda… Ona ma problemy w domu. Chciałem jej tylko pomóc.

Zaśmiałam się gorzko. — Pomóc? W naszym domu? W naszej kuchni?

Adam milczał. Widziałam, że nie wie, co powiedzieć. Przez chwilę miałam ochotę rzucić czymś w niego, wykrzyczeć wszystko, co czuję. Ale zamiast tego usiadłam naprzeciwko niego i spytałam:

— Czy coś was łączy?

Spojrzał mi prosto w oczy. — Nie wiem… Może coś się zaczęło. Ale nic się nie stało. Przysięgam.

To „może” bolało bardziej niż wszystko inne.

Przez kolejne dni żyliśmy obok siebie jak obcy ludzie. Adam wychodził wcześniej do pracy, wracał późno. Ja starałam się zajmować dziećmi — Zosią i Michałem — ale nawet one wyczuwały napięcie. Zosia zapytała któregoś wieczoru:

— Mamo, dlaczego tata jest smutny?

Nie umiałam odpowiedzieć.

W pracy też nie mogłam się skupić. Koleżanka z biura, Kasia, zauważyła moje rozkojarzenie.

— Coś się stało? — spytała delikatnie.

Opowiedziałam jej wszystko przy kawie na stołówce. Kasia pokiwała głową ze współczuciem.

— Może powinnaś z nim porozmawiać? Tak naprawdę, bez krzyków.

Próbowałam. Kilka razy zaczynałam rozmowę z Adamem, ale kończyło się na milczeniu albo kłótni o drobiazgi: o to, kto nie wyniósł śmieci, kto zapomniał kupić mleko.

W końcu pewnego wieczoru zebrałam się na odwagę.

— Adam, musimy porozmawiać. Tak dalej być nie może.

Usiadł naprzeciwko mnie i przez chwilę patrzył na swoje dłonie.

— Nie wiem, co mam ci powiedzieć — zaczął cicho. — Czuję się… zagubiony. W pracy jest ciężko, w domu ciągle te same problemy… Magda po prostu mnie słuchała.

Zabolało mnie to bardziej niż gdyby przyznał się do zdrady fizycznej.

— Ja cię nie słucham? — spytałam z wyrzutem.

— Ty masz swoje sprawy, dzieci… Jesteś zmęczona wieczorami. A ona… była po prostu obok.

Poczułam się niewidzialna we własnym domu. Przez lata starałam się być dobrą żoną, matką, pracownicą. Wszystko na raz. A teraz okazało się, że to za mało.

Zaczęliśmy chodzić na terapię dla par. Na początku było ciężko — każde spotkanie kończyło się łzami albo kłótnią. Ale z czasem zaczęliśmy rozmawiać szczerze o tym, co nas boli.

Dowiedziałam się rzeczy o Adamie, których nigdy wcześniej nie słyszałam: o jego lękach przed utratą pracy, o poczuciu winy wobec dzieci, o tym, że czasem czuje się samotny nawet przy mnie.

Ja też mówiłam o sobie: o zmęczeniu, o strachu przed starością, o tym, że czasem chciałabym po prostu uciec na kilka dni i odpocząć od wszystkiego.

Nie było łatwo odbudować zaufanie. Każdy telefon Adama wywoływał we mnie niepokój. Każda wiadomość od Magdy była jak nóż w serce.

Pewnego dnia spotkałam Magdę przypadkiem pod biurem Adama. Stała przy samochodzie i paliła papierosa.

— Możemy porozmawiać? — spytała bez ogródek.

Zgodziłam się niechętnie.

— Nie chciałam niszczyć waszego małżeństwa — powiedziała cicho. — Adam był dla mnie wsparciem w trudnym momencie. Ale widzę teraz, że to był błąd.

Patrzyłam na nią długo w milczeniu. Była młodsza ode mnie o kilka lat, pewna siebie i atrakcyjna. Ale w jej oczach widziałam smutek i żal.

— Mam nadzieję, że znajdziesz kogoś dla siebie — powiedziałam w końcu i odeszłam bez słowa więcej.

Minęły miesiące zanim zaczęliśmy z Adamem naprawdę rozmawiać jak dawniej. Były dni lepsze i gorsze. Czasem miałam ochotę wszystko rzucić i zacząć od nowa gdzie indziej. Ale patrząc na dzieci wiedziałam, że muszę walczyć o naszą rodzinę.

Dziś wiem jedno: zdrada to nie zawsze romans czy seks. Czasem wystarczy kilka rozmów przy kawie z kimś innym, żeby poczuć się zdradzonym bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.

Czy można odbudować zaufanie po czymś takim? Czy warto walczyć o miłość nawet wtedy, gdy wszystko wydaje się stracone?