„Od osiemnastki płaciłam ojcu czynsz za własny pokój. Teraz oczekuje, że będę go utrzymywać” – Moja historia o rodzinnych rachunkach, żalu i niezabliźnionych ranach
– Masz już osiemnaście lat, Anka. Od dziś płacisz za swój pokój – powiedział ojciec, nie patrząc mi w oczy. Stałam w progu kuchni, ściskając w dłoni kubek z zimną herbatą. Mama milczała, udając, że zmywa naczynia, ale widziałam, jak drżą jej ręce. To był dzień moich urodzin. Zamiast tortu i świętowania dostałam pierwszą w życiu fakturę – od własnego ojca.
Przez kolejne lata płaciłam mu co miesiąc 300 złotych za pokój, w którym dorastałam. Do tego sama kupowałam sobie jedzenie, ubrania, nawet papier toaletowy. Ojciec powtarzał, że „życie kosztuje” i „czas się nauczyć odpowiedzialności”. Czułam się jak lokatorka we własnym domu. Gdy próbowałam z nim rozmawiać, zbywał mnie: – Tak jest sprawiedliwie. Każdy musi się dokładać.
Mama czasem próbowała mnie pocieszać. – Wiesz, tata miał ciężkie dzieciństwo… – szeptała wieczorami, kiedy wracałam z pracy w sklepie spożywczym. Ale ja nie chciałam słuchać o jego przeszłości. Chciałam mieć ojca, który przytuli, zapyta jak minął dzień, a nie wystawia rachunki.
Kiedy miałam dwadzieścia dwa lata, wyprowadziłam się do Wrocławia na studia. Wynajęłam pokój w starej kamienicy na Nadodrzu. Tam pierwszy raz poczułam się wolna. Nikt nie liczył moich kromek chleba ani nie sprawdzał, czy przypadkiem nie zużywam za dużo prądu. Pracowałam na pół etatu w kawiarni i ledwo wiązałam koniec z końcem, ale byłam szczęśliwa.
Z ojcem kontakt ograniczyłam do minimum. Dzwonił rzadko, głównie po to, żeby zapytać, czy już znalazłam „porządną pracę”. Mama czasem pisała SMS-y: „Tata pyta, kiedy przyjedziesz”. Zawsze odpowiadałam wymijająco.
Minęły lata. Skończyłam studia, znalazłam pracę w agencji reklamowej. Poznałam Michała – ciepłego, cierpliwego chłopaka z normalnej rodziny. Kiedy pierwszy raz zaprosił mnie do siebie na obiad rodzinny, byłam w szoku: jego mama nakładała dokładki zupy, tata opowiadał dowcipy przy stole. Nikt nie mówił o pieniądzach.
W zeszłym roku mama zadzwoniła do mnie zapłakana:
– Aniu… Tata stracił pracę. Nie mamy za co żyć…
Poczułam znajome ukłucie w żołądku. Przez chwilę chciałam powiedzieć: „To nie mój problem”. Ale usłyszałam w słuchawce jej łamiący się głos i zgodziłam się przyjechać.
W domu nic się nie zmieniło – tylko ojciec był jakby mniejszy, przygarbiony. Siedział przy stole i patrzył w okno.
– Anka… – zaczął cicho. – Potrzebujemy twojej pomocy. Może mogłabyś nam trochę pomóc finansowo?
Zatkało mnie. Przez chwilę miałam ochotę wykrzyczeć mu wszystko: te lata płacenia czynszu, samotność, żal. Ale tylko zacisnęłam pięści.
– A pamiętasz, ile lat płaciłam ci za własny pokój? – zapytałam przez zaciśnięte zęby.
Ojciec spuścił wzrok.
– To było dla twojego dobra…
– Naprawdę? Bo ja do dziś nie wiem, co to znaczy mieć dom.
Mama zaczęła płakać. Michał złapał mnie za rękę pod stołem.
– Aniu… Może porozmawiacie spokojnie? – szepnął.
Ale ja nie chciałam rozmawiać spokojnie. Chciałam usłyszeć przeprosiny. Chciałam poczuć, że jestem dla nich kimś więcej niż tylko źródłem pieniędzy.
Przez kolejne tygodnie przelewałam im co miesiąc kilkaset złotych. Ojciec nigdy nie podziękował. Czułam się jak bankomat na dwóch nogach.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie ciotka Basia:
– Anka, twój ojciec mówi wszystkim na osiedlu, że jesteś niewdzięczna i nie chcesz mu pomagać! – krzyknęła oburzona.
Zalała mnie fala gorąca. Czy naprawdę tak mnie postrzega? Po tylu latach wyrzeczeń?
Zadzwoniłam do ojca tego samego wieczoru:
– Dlaczego mówisz ludziom takie rzeczy?
– Bo tak jest! – odparł twardo. – Dzieci powinny pomagać rodzicom!
– A rodzice dzieciom?
Zapadła cisza.
Odłożyłam słuchawkę i długo płakałam. Michał próbował mnie pocieszyć:
– Może on po prostu nie umie inaczej? Może nigdy nie nauczył się kochać?
Ale ja byłam już zmęczona tłumaczeniem go przed samą sobą.
Dziś mam trzydzieści dwa lata i własne mieszkanie we Wrocławiu. Z rodzicami widuję się rzadko. Pomagam im finansowo z poczucia obowiązku, ale nie z miłości.
Czasem patrzę na Michała i jego rodzinę i myślę: jak to jest czuć się bezpiecznie we własnym domu? Czy rodzina to naprawdę tylko rachunek do zapłacenia? Czy można wybaczyć komuś, kto nigdy nie poprosił o przebaczenie?