„Kto decyduje o imieniu mojego syna? Moja walka z rodzinnymi oczekiwaniami”
— Nie zgadzam się! — mój głos odbił się echem od ścian salonu, choć serce waliło mi jak młot. Siedzieliśmy przy stole: ja, mój mąż Paweł, jego matka, teść i starsza siostra. Wszyscy patrzyli na mnie z niedowierzaniem, jakbym właśnie złamała jakieś święte prawo.
— Aniu, przecież w naszej rodzinie od pokoleń pierworodny syn nosi imię Jan — powiedziała teściowa, zaciśniętymi ustami podkreślając wagę tradycji. — Twój mąż, jego ojciec, dziadek… To nie jest czas na eksperymenty.
Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu, ale nie pozwoliłam im spłynąć. Przez całą ciążę czułam się jak gość w ich domu, nawet we własnym mieszkaniu. Wszystko było „nasze”, ale decyzje zawsze należały do nich. Zgodziłam się na ślub w kościele, na mieszkanie w bloku Pawła, na niedzielne obiady u teściów. Ale teraz chodziło o moje dziecko.
— Mamo, może Ania ma rację? — Paweł próbował załagodzić sytuację, ale jego głos był cichy, niepewny. Wiedziałam, że boi się sprzeciwić matce.
— Paweł, nie bądź dziecinny — wtrąciła się siostra męża, Marta. — To nie jest kwestia widzimisię. Jan to duma naszej rodziny.
Spojrzałam na Pawła. W jego oczach widziałam strach i zmęczenie. Wiedziałam, że kocha mnie i nasze nienarodzone jeszcze dziecko, ale nie potrafił postawić się swojej rodzinie. Zawsze był „tym dobrym synem”, który nie sprawia problemów.
Wyszłam z pokoju, zanim łzy zdążyły popłynąć po policzkach. Zamknęłam się w łazience i oparłam czoło o zimne kafelki. „Dlaczego nikt nie pyta mnie o zdanie? Czy naprawdę jestem tylko inkubatorem dla ich tradycji?”
Przez kolejne dni atmosfera w domu była napięta jak struna. Teściowa przynosiła mi zupki i herbatki na uspokojenie, ale każda jej troska była podszyta kontrolą. Paweł coraz częściej wracał późno z pracy. Czułam się coraz bardziej samotna.
W nocy śniło mi się, że rodzę syna i ktoś wyrywa mi go z rąk, szepcząc: „To nasz Janek”. Budziłam się zlana potem.
Pewnego popołudnia zadzwoniła moja mama.
— Aniu, słyszałam od cioci Krysi, że są jakieś kłopoty… — zaczęła ostrożnie.
— Mamo, oni chcą mi odebrać nawet prawo do wyboru imienia dla mojego dziecka — wyszeptałam drżącym głosem.
— Kochanie, musisz walczyć o siebie. Ja też kiedyś bałam się twojej babci, ale gdy przyszło co do czego… — urwała na chwilę. — To twoje dziecko. Ty jesteś matką.
Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Wpatrywałam się w sufit i myślałam o tym, kim jestem bez ich oczekiwań. Czy potrafię być matką na własnych zasadach?
Kiedy zbliżał się termin porodu, napięcie osiągnęło apogeum. Teściowa przyniosła mi srebrny medalik z wygrawerowanym „Jan”.
— To dla twojego syna — powiedziała z uśmiechem, który bardziej przypominał grymas.
Wzięłam medalik do ręki i poczułam nagły przypływ siły.
— Dziękuję, ale jeszcze nie zdecydowaliśmy o imieniu — powiedziałam stanowczo.
Teściowa spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
— Aniu, nie rób sceny. To już ustalone.
— Nie jest ustalone! — podniosłam głos. — To moje dziecko i ja zdecyduję!
Wybiegłam z mieszkania i poszłam do parku. Siedziałam na ławce i płakałam jak dziecko. Przechodziła obok starsza pani i przysiadła się obok.
— Wszystko w porządku? — zapytała cicho.
— Nie wiem już, kim jestem… — wyszeptałam. — Wszyscy chcą decydować za mnie.
— Czasem trzeba krzyknąć głośniej niż inni — powiedziała kobieta i uśmiechnęła się ciepło.
Wróciłam do domu późno wieczorem. Paweł czekał na mnie w kuchni.
— Aniu… Przepraszam. Wiem, że powinienem być po twojej stronie. Boję się mamy, ale bardziej boję się stracić ciebie.
Popatrzyliśmy sobie w oczy pierwszy raz od dawna naprawdę szczerze.
— Chcę dać naszemu synowi imię Michał — powiedziałam cicho. — To imię mojego brata, który zawsze był dla mnie wsparciem.
Paweł skinął głową.
— Michał to piękne imię.
Poród był trudny i długi. Kiedy po raz pierwszy przytuliłam synka do piersi i spojrzałam mu w oczy, wiedziałam już wszystko.
— Witaj na świecie, Michałku — szepnęłam mu do ucha.
Teściowa przyszła do szpitala z kwiatami i medalikiem.
— Jak mu daliście na imię? — zapytała chłodno.
— Michał — odpowiedział Paweł stanowczo.
Przez chwilę myślałam, że wyjdzie bez słowa. Ale została. Usiadła przy łóżku i spojrzała na wnuka.
— Michał… No dobrze — powiedziała cicho i pogładziła go po główce.
Minęły miesiące zanim relacje w rodzinie wróciły do względnej równowagi. Ale ja już wiedziałam: potrafię walczyć o siebie i swoje dziecko. Każdego dnia patrzę na Michałka i czuję dumę – nie tylko z niego, ale też z siebie samej.
Czasem zastanawiam się: ile matek żyje w cieniu cudzych oczekiwań? Czy naprawdę musimy wybierać między tradycją a własnym szczęściem?