Przerażający obiad: jak teściowie zasiali w matce wątpliwości co do przyszłości syna
— Danuta, czy ty naprawdę uważasz, że Jakub jest gotowy na małżeństwo? — głos pani Grażyny, matki Anieli, przeszył ciszę niczym nóż. Siedzieliśmy przy stole w ciasnym salonie ich domu pod Poznaniem. Zapach pieczonego schabu mieszał się z duszną atmosferą napięcia, którą czułam od samego wejścia.
Jeszcze rano wyobrażałam sobie ten wieczór zupełnie inaczej. Miało być ciepło, serdecznie, z żartami i wspomnieniami z dzieciństwa. Jakub powtarzał mi, że rodzice Anieli to prości, życzliwi ludzie. Sama Aniela wydawała się miła i skromna. Ale już od progu poczułam chłód — nie ten fizyczny, tylko taki, który wpełza pod skórę i nie pozwala się rozluźnić.
— Oczywiście, że uważam — odpowiedziałam, starając się nie okazać zdenerwowania. — Jakub jest odpowiedzialny, pracuje, studiuje…
Pani Grażyna spojrzała na mnie z politowaniem. Jej mąż, pan Marian, chrząknął znacząco.
— Pracuje? — powtórzył z kpiną. — W tej firmie kurierskiej? To nie jest praca na przyszłość dla męża i ojca.
Zacisnęłam dłonie na serwetce. Jakub siedział obok Anieli, blady jak ściana, patrząc w talerz. Chciałam go obronić, ale czułam, że każde moje słowo tylko pogorszy sytuację.
— Każdy kiedyś zaczynał — próbowałam tłumaczyć. — Jakub studiuje informatykę, ma plany…
— Plany? — przerwała mi Grażyna. — Mój brat miał plany i do dziś mieszka z matką. Plany to nie życie.
Poczułam ukłucie wstydu. Przez chwilę miałam ochotę wstać i wyjść. Ale spojrzałam na syna. Jego oczy błagały mnie o wsparcie.
— Aniela też pracuje w sklepie spożywczym — powiedziałam cicho. — Każdy musi od czegoś zacząć.
— Ale Aniela nie zamierza być kasjerką całe życie! — Grażyna podniosła głos. — Ona chce się rozwijać. A Jakub? Czy on naprawdę wie, czego chce?
Wtedy odezwał się pan Marian:
— Pani Danuto, niech pani nie bierze tego do siebie, ale my chcemy dla naszej córki stabilności. A pani syn… no cóż…
Zrobiło mi się gorąco. Poczułam się jak na przesłuchaniu. Wszyscy patrzyli na mnie: Aniela z zakłopotaniem, Jakub z rozpaczą, Grażyna z wyższością.
— Jakub jest dobrym człowiekiem — powiedziałam stanowczo. — Zawsze był odpowiedzialny. Pomagał mi po śmierci męża, opiekował się młodszą siostrą…
Grażyna wzruszyła ramionami.
— To dobrze świadczy o nim jako o synu. Ale czy będzie dobrym mężem? Czy poradzi sobie z kredytem? Z dzieckiem? Z codziennością?
Wtedy Jakub w końcu się odezwał:
— Mamo, możemy już iść?
Jego głos był cichy, ale stanowczy. Spojrzałam na niego i zobaczyłam w jego oczach coś nowego — żal i zawód.
— Może powinniśmy dać sobie czas — powiedziała Aniela niepewnie.
Grażyna uśmiechnęła się triumfalnie.
Wyszliśmy z domu Anieli w milczeniu. Na dworze padał deszcz. Szliśmy powoli do samochodu.
— Przepraszam cię, mamo — powiedział Jakub nagle. — Nie powinienem cię tam zabierać.
Objęłam go ramieniem.
— Nie przepraszaj. To ja powinnam przepraszać. Może rzeczywiście nie jestem pewna…
Zamilkliśmy na chwilę.
W domu długo nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się słowa Grażyny: „Czy on naprawdę wie, czego chce?”. Zaczęłam analizować każdy krok mojego syna: jego wybory, porażki i sukcesy. Przypomniałam sobie, jak jako dziecko bał się ciemności i zawsze przychodził do mojego łóżka po burzy. Jak płakał po śmierci ojca i obiecywał mi, że będzie mnie chronił.
Czy naprawdę znałam swojego syna? Czy byłam ślepa na jego słabości?
Następnego dnia Jakub zamknął się w swoim pokoju. Nie jadł śniadania, nie wychodził nawet do łazienki przez kilka godzin. W końcu zapukałam do drzwi.
— Kuba…
— Mamo, zostaw mnie — usłyszałam przez drzwi.
Serce mi pękało. Chciałam mu pomóc, ale nie wiedziałam jak.
Wieczorem usiedliśmy razem przy stole. Cisza była ciężka jak ołów.
— Synku…
— Mamo, czy ty też uważasz, że jestem nieudacznikiem?
Zaniemówiłam.
— Nie! Nigdy tak nie myślałam!
— Ale zaczynasz w to wierzyć…
Spojrzałam mu w oczy i zobaczyłam łzy.
— Kuba… ja po prostu się boję. Boję się, że cię skrzywdzą. Że będziesz cierpiał tak jak ja po śmierci taty…
Objął mnie mocno.
— Mamo, muszę sam decydować o swoim życiu. Nawet jeśli popełnię błędy.
Tej nocy długo rozmawialiśmy o wszystkim: o jego marzeniach, o moich lękach, o przyszłości. Zrozumiałam wtedy coś ważnego: czasem trzeba pozwolić dzieciom odejść i zaufać im bardziej niż sobie samemu.
Dziś patrzę na Kubę inaczej. Nadal się boję, ale wiem już, że nie mogę żyć jego życiem za niego.
Czasem zastanawiam się: czy rodzic ma prawo podcinać skrzydła własnemu dziecku ze strachu przed światem? Czy miłość to kontrola czy wolność? Może właśnie na tym polega dorosłość – żeby pozwolić odejść i zaufać?