Echo nieprzepracowanych słów: Historia Marii, Lucyny i naszej rodziny
– Maria, ja już nie mogę… – głos Lucyny drżał, a w tle słyszałam cichy płacz mojego wnuka, Antosia. – On znowu wrócił późno, nawet nie spojrzał na dziecko. Ja… ja już nie wiem, co robić.
Zamarłam. Przez chwilę miałam ochotę powiedzieć: „Lucynko, wszystko się ułoży”, ale te słowa ugrzęzły mi w gardle. Ile razy już to mówiłam? Ile razy udawałam, że nie widzę, jak mój syn Ivan coraz bardziej oddala się od własnej rodziny?
W słuchawce zapadła cisza. Słyszałam tylko szloch Lucyny i czułam, jak narasta we mnie poczucie winy. To ja wychowałam Ivana. To ja przez lata tłumaczyłam jego humory, jego zamknięcie w sobie, jego wieczne niezadowolenie. Zawsze powtarzałam sobie: „On po prostu jest wrażliwy”. Ale czy to wystarczyło, by usprawiedliwić jego chłód wobec żony i dziecka?
– Lucynko… – zaczęłam niepewnie. – Może powinniście porozmawiać? Może…
– Mamo, ja już próbowałam wszystkiego! – przerwała mi gwałtownie. – On mnie nie słucha. On nawet nie chce słyszeć! Wiesz, co mi ostatnio powiedział? Że wszystko robię źle. Że jestem złą matką, złą żoną…
Zacisnęłam powieki. Przypomniałam sobie własne małżeństwo z Januszem. On też potrafił ranić słowami. Ja milczałam, bo tak mnie wychowano – „żona powinna być cierpliwa”. Ale czy to była cierpliwość, czy raczej tchórzostwo?
– Lucynko… – szepnęłam. – Przepraszam cię.
– Za co? – zdziwiła się.
– Za wszystko. Za to, że nie nauczyłam Ivana być dobrym mężem. Za to, że nie reagowałam, kiedy widziałam, jak traktuje innych…
Po drugiej stronie zapadła cisza. W końcu Lucyna odezwała się cicho:
– Myślisz, że jeszcze coś się da naprawić?
Nie wiedziałam. Naprawdę nie wiedziałam.
Po tej rozmowie długo siedziałam w kuchni, patrząc na stare zdjęcia rodzinne rozłożone na stole. Ivan jako chłopiec – uśmiechnięty, z rozczochraną czupryną, trzymający mnie za rękę na spacerze w Łazienkach. Potem Ivan nastolatek – już zamknięty w sobie, z wiecznie spuszczonym wzrokiem. Przypomniałam sobie te wszystkie momenty, kiedy próbowałam do niego dotrzeć, ale zawsze kończyło się na krótkim „wszystko w porządku”.
Janusz wtedy mówił: „Chłopak musi być twardy”. Ja milczałam. Zawsze milczałam.
Następnego dnia postanowiłam pojechać do Lucyny i Ivana. Wzięłam ciasto drożdżowe – takie, jakie Ivan lubił w dzieciństwie. Kiedy weszłam do ich mieszkania na warszawskim Ursynowie, Lucyna wyglądała na wyczerpaną. Antoś bawił się klockami na dywanie.
– Dzień dobry, mamo – powiedziała cicho Lucyna.
Ivan siedział przy komputerze w drugim pokoju. Nawet nie wyszedł się przywitać.
Usiadłyśmy z Lucyną przy kuchennym stole.
– Jak się czujesz? – zapytałam.
– Jakby ktoś wyciągnął ze mnie całą energię – odpowiedziała szczerze.
Chciałam ją przytulić, ale coś mnie powstrzymało. Może strach przed tym, że nie zasługuję na jej zaufanie?
Wtedy usłyszałyśmy trzask drzwi. Ivan wyszedł z pokoju i spojrzał na nas chłodno.
– Co tu robisz? – zapytał mnie bez cienia ciepła.
– Chciałam was odwiedzić – odpowiedziałam spokojnie.
– Nie trzeba było – burknął i wrócił do siebie.
Lucyna spuściła głowę. Widziałam łzy w jej oczach.
– On taki jest od miesięcy – wyszeptała. – Nie wiem już, jak do niego dotrzeć.
Przez chwilę siedziałyśmy w milczeniu. Potem zebrałam się na odwagę i zapukałam do drzwi pokoju Ivana.
– Synku…
– Czego chcesz? – odpowiedział bez odwracania się od monitora.
– Chciałabym porozmawiać…
– O czym? O tym, jak wszyscy mają do mnie pretensje? O tym, że jestem złym ojcem? Złą osobą?
Zaskoczył mnie ten wybuch. Zawsze był zamknięty w sobie, ale teraz widziałam w nim gniew i żal.
– Ivan… Ja też popełniałam błędy jako matka. Może za mało z tobą rozmawiałam…
Odwrócił się nagle i spojrzał mi prosto w oczy.
– Nigdy mnie nie słuchałaś! Zawsze tylko tata miał rację! Ty zawsze byłaś gdzieś obok!
Zatkało mnie. Wiedziałam, że ma rację. Przez lata byłam cieniem we własnym domu.
– Przepraszam cię…
Ivan pokręcił głową i wrócił do komputera.
Wróciłam do kuchni roztrzęsiona. Lucyna patrzyła na mnie pytająco.
– On jest bardzo zagubiony – powiedziałam cicho.
– A ja? – zapytała Lucyna z goryczą. – Ja też jestem zagubiona! Ale muszę być silna dla Antosia!
Przez chwilę siedziałyśmy w milczeniu. Potem Lucyna wybuchła:
– Maria, ja już nie dam rady! Jeśli nic się nie zmieni… odejdę od Ivana!
Te słowa przeszyły mnie jak nóż. Przypomniałam sobie własne myśli sprzed lat – ile razy chciałam odejść od Janusza? Ile razy powstrzymał mnie strach przed opinią rodziny i sąsiadów?
Wieczorem wróciłam do domu i długo nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się wspomnienia: krzyki Janusza, moje łzy ukrywane przed dziećmi, wieczne udawanie przed rodziną i znajomymi, że wszystko jest w porządku.
Następnego dnia zadzwoniła do mnie moja siostra, Barbara.
– Coś ty taka przybita? – zapytała bez ogródek.
Opowiedziałam jej wszystko: o rozmowie z Lucyną, o Ivanie, o własnych błędach jako matka i żona.
Barbara westchnęła:
– My wszystkie tak miałyśmy… Nasze matki też milczały. Ale może czas przerwać ten łańcuch?
Te słowa długo dźwięczały mi w uszach.
Kilka dni później zadzwoniła Lucyna:
– Maria… podjęłam decyzję. Idziemy z Antosiem na terapię rodzinną. Jeśli Ivan nie pójdzie z nami… będę musiała odejść.
Poczułam ulgę i strach jednocześnie. Ulgę, bo Lucyna wreszcie walczy o siebie i dziecko. Strach – bo nie wiedziałam, czy mój syn jest gotowy zmierzyć się z własnymi demonami.
Wieczorem zadzwonił Ivan.
– Mamo…
Jego głos był cichy i łamiący się.
– Przepraszam cię za wszystko… Nie wiem już sam, co robić…
Poczułam łzy pod powiekami.
– Synku… Może czas poprosić o pomoc? Ja też tego nigdy nie umiałam…
Po raz pierwszy od lat poczułam nadzieję.
Dziś wiem jedno: przemilczane sprawy wracają ze zdwojoną siłą. Może gdybym wcześniej miała odwagę mówić głośno o tym, co boli… Może wtedy nasza rodzina wyglądałaby inaczej?
Czy można naprawić to, co przez lata ignorowaliśmy? Czy wystarczy odwagi, by przerwać łańcuch milczenia?