Wyjechałem do pracy za granicę, by ratować rodzinę. Po powrocie nie poznałem własnego domu…

— Darek, nie rozumiesz! Ja tu byłam sama przez pół roku! — krzyknęła Anka, trzaskając drzwiami od kuchni. Stałem w progu, z walizką w ręku, a serce waliło mi jak młotem. Wróciłem właśnie z Niemiec, zmęczony, brudny, ale z głową pełną nadziei. Wyobrażałem sobie, że dzieci rzucą mi się na szyję, a Anka uśmiechnie się tak, jak dawniej. Tymczasem zastałem dom, którego nie poznawałem.

W salonie panował chaos: sterty rachunków na stole, dzieci kłócące się o pilota, a na ścianie nowy telewizor, większy niż ten, który pamiętałem. Z kuchni dobiegał zapach przypalonego obiadu. Zanim zdążyłem zdjąć buty, Anka zaczęła wyrzucać mi wszystko: że jej nie było łatwo, że musiała sobie radzić sama, że dzieci tęskniły i że ona też ma swoje potrzeby.

— Przecież wysyłałem pieniądze co miesiąc! — próbowałem się bronić.

— I co z tego? Wszystko poszło na rachunki! — odparła z goryczą. — A potem jeszcze ten cholerny samochód się zepsuł…

Nie wiedziałem, co powiedzieć. Przez pół roku harowałem na budowie w Monachium. Spałem po cztery godziny dziennie, żeby tylko zarobić więcej. Każdą złotówkę oglądałem dwa razy, zanim ją wydałem. Wysyłałem wszystko do domu, zostawiając sobie tylko tyle, by przeżyć. A teraz patrzyłem na Ankę i widziałem w jej oczach tylko żal i zmęczenie.

Dzieci — Kasia i Michał — nawet nie podeszły się przywitać. Kasia miała słuchawki na uszach i pisała coś na telefonie, Michał grał na konsoli. Próbowałem zagadać:

— Cześć, Michał! Jak tam w szkole?

— Spoko — burknął bez odrywania wzroku od ekranu.

Zrobiło mi się przykro. Przez te miesiące wyobrażałem sobie powrót zupełnie inaczej. Myślałem, że będziemy razem świętować, że usiądziemy przy stole i opowiem im o Niemczech, a oni o tym, co działo się w domu. Tymczasem czułem się jak intruz.

Wieczorem usiadłem z Anką w kuchni. Próbowałem z nią rozmawiać spokojnie:

— Anka… Co tu się stało? Przecież wysyłałem pieniądze…

Westchnęła ciężko i spojrzała na mnie zmęczonym wzrokiem.

— Darek… Ty tego nie rozumiesz. Wszystko jest na mojej głowie. Dzieci, dom, rachunki… Ty byłeś tam, miałeś spokój. Ja musiałam tu walczyć ze wszystkim sama.

— Myślisz, że mi było łatwo? — zapytałem cicho. — Spałem po cztery godziny dziennie, tęskniłem za wami…

— Ale to ja musiałam tłumaczyć dzieciom, dlaczego cię nie ma! — przerwała mi ostro. — To ja musiałam chodzić do szkoły na wywiadówki i słuchać od nauczycieli, że Michał się zamknął w sobie!

Zamilkliśmy oboje. W powietrzu wisiała cisza pełna żalu i pretensji.

Następnego dnia zacząłem przeglądać rachunki. Okazało się, że mamy kilka tysięcy złotych długu za prąd i gaz. Do tego rata za nowy telewizor i zaległości za internet. Zapytałem Ankę:

— Skąd te długi? Przecież wysyłałem ci ponad cztery tysiące miesięcznie!

— Wszystko drożeje! — odpowiedziała bezradnie. — Musiałam kupić dzieciom nowe ubrania do szkoły… A potem jeszcze ten telewizor…

— Telewizor?! — nie wytrzymałem. — Po co ci nowy telewizor?

— Bo stary się zepsuł! A dzieci cały czas siedzą w domu… To był jedyny sposób, żeby ich czymś zająć!

Poczułem narastającą złość i bezsilność. Pracowałem jak wół za granicą, a tu wszystko się rozlatuje. Zamiast wdzięczności — wyrzuty i długi.

Wieczorem usiadłem sam na tarasie z piwem w ręku. Patrzyłem na ogród, który zarósł chwastami. Kiedyś dbałem o każdy krzak, teraz nie miałem siły nawet wyjść z kosiarką. W głowie kłębiły mi się myśli: Czy to ja zawiodłem? Może powinienem zostać w domu i szukać pracy tutaj? Ale przecież próbowałem — nikt nie chciał mnie zatrudnić za więcej niż dwa tysiące na rękę.

Przez kolejne dni atmosfera w domu była napięta jak struna. Dzieci unikały rozmów ze mną, Anka chodziła naburmuszona. W końcu wybuchła:

— Może lepiej by było, gdybyś w ogóle nie wracał! — rzuciła mi prosto w twarz.

Zamurowało mnie.

— Naprawdę tak myślisz? — zapytałem cicho.

— Nie wiem… Po prostu… Wszystko jest takie trudne…

Wyszedłem wtedy z domu i długo chodziłem po osiedlu. Spotkałem sąsiada, pana Zbyszka.

— Wróciłeś już na stałe? — zapytał życzliwie.

— Chyba tak… Ale nie wiem, czy mam jeszcze do czego wracać — odpowiedziałem szczerze.

Pan Zbyszek poklepał mnie po ramieniu.

— Darek… Rodzina to ciężka sprawa. Ale najważniejsze to rozmawiać. Nie poddawaj się.

Tej nocy długo nie mogłem zasnąć. Myślałem o tym wszystkim: o pracy za granicą, o samotności Anki, o dzieciach zamkniętych w swoich światach. Czy naprawdę zrobiłem wszystko, co mogłem? Czy może uciekłem przed problemami pod pretekstem zarabiania pieniędzy?

Kilka dni później postanowiłem porozmawiać z Anką jeszcze raz. Usiadłem naprzeciwko niej przy kuchennym stole.

— Anka… Wiem, że ci było ciężko. Ale mnie też nie było łatwo tam… Może spróbujmy razem coś zmienić? Może pójdziemy do doradcy rodzinnego?

Spojrzała na mnie ze łzami w oczach.

— Nie wiem… Ale chyba musimy spróbować…

Przytuliła się do mnie pierwszy raz od miesięcy.

Dziś wiem jedno: emigracja to nie tylko pieniądze i lepsze życie materialne. To też samotność, rozpad więzi i codzienna walka o bliskość. Czasem wydaje mi się, że straciłem więcej niż zyskałem…

Czy naprawdę można odbudować rodzinę po takim rozstaniu? Czy da się wybaczyć sobie nawzajem wszystkie żale? A może to już koniec i trzeba zacząć wszystko od nowa?