Nie jestem tylko sprzątaczką! Jak odzyskałam swoje życie i szacunek w oczach męża
— Znowu nie ma obiadu? — głos Marka rozbrzmiał w kuchni jak wyrok. Stałam przy zlewie, z rękami zanurzonymi w pianie, a łzy cisnęły mi się do oczu. — Przecież wróciłem z pracy, a ty siedzisz cały dzień w domu! — dodał, nie patrząc mi nawet w oczy.
Wtedy po raz pierwszy od dawna poczułam, jak coś we mnie pęka. Spojrzałam na niego — mojego męża, z którym przeżyłam już ponad piętnaście lat. Kiedyś był moim najlepszym przyjacielem, a teraz… Teraz byłam dla niego tylko sprzątaczką, kucharką, matką jego dzieci. Niewidzialną kobietą, która miała być zawsze na posterunku, zawsze gotowa spełniać jego oczekiwania.
Mój dzień wyglądał zawsze tak samo: pobudka o szóstej rano, śniadanie dla dzieci, potem pranie, sprzątanie, zakupy, gotowanie obiadu. Marek wracał z pracy i rzucał torbę na podłogę. Nawet nie pytał, jak minął mi dzień. Z czasem przestałam mówić o sobie, o swoich marzeniach. Przestałam nawet marzyć. Moje życie skurczyło się do czterech ścian naszego mieszkania na warszawskim Ursynowie.
Najgorsze było to uczucie samotności. Dzieci — Ania i Kuba — były już nastolatkami i coraz częściej zamykały się w swoich pokojach. Marek żył pracą i telewizorem. Ja… Ja byłam tylko tłem. Czasem miałam wrażenie, że gdybym zniknęła, nikt by tego nie zauważył.
Pewnego wieczoru, kiedy wszyscy już spali, usiadłam przy kuchennym stole i zaczęłam płakać. Cicho, żeby nikt nie usłyszał. Wtedy przypomniałam sobie siebie sprzed lat — dziewczynę z marzeniami o własnej kawiarni, z pasją do pieczenia ciast i rozmów z ludźmi. Gdzie ona się podziała? Czy naprawdę musiałam umrzeć za życia?
Następnego dnia rano spojrzałam w lustro i zobaczyłam zmęczoną kobietę z podkrążonymi oczami. Ale gdzieś głęboko poczułam iskrę buntu. Postanowiłam: koniec z byciem niewidzialną! Zaczęłam od małych rzeczy — przestałam sprzątać po wszystkich natychmiast, nie gotowałam obiadu na czas. Zamiast tego poszłam na spacer do parku albo czytałam książkę.
Marek szybko to zauważył.
— Co się dzieje? — zapytał któregoś wieczoru zirytowany. — Dlaczego nie ma czystych koszul?
Spojrzałam mu prosto w oczy:
— Bo nie jestem twoją służącą.
Zamilkł na chwilę, jakby nie rozumiał tych słów.
— Przecież zawsze to robiłaś…
— I właśnie dlatego już nie będę — odpowiedziałam spokojnie.
W domu wybuchła burza. Marek był wściekły, dzieci zdezorientowane. Przez kilka dni panowała napięta atmosfera. Ale ja się nie poddałam. Zapisałam się na kurs pieczenia tortów w pobliskim domu kultury. Po raz pierwszy od lat poczułam radość i dumę z siebie.
Marek próbował mnie przekonać, żebym „wróciła do normy”.
— Po co ci te kursy? Przecież mamy wszystko, czego potrzebujemy!
— Ty masz wszystko — odpowiedziałam cicho. — Ja nie mam nic.
Z czasem dzieci zaczęły mnie wspierać. Ania pomagała mi piec ciasta na kursie, Kuba robił zdjęcia moich wypieków i wrzucał je na Instagram. Zaczęły pojawiać się pierwsze zamówienia od sąsiadek.
Marek był coraz bardziej sfrustrowany. Pewnego wieczoru wybuchł:
— Co ty wyprawiasz?! Zamiast zajmować się domem, biegasz po jakichś kursach! To ja tu zarabiam!
— A ja chcę żyć! — krzyknęłam przez łzy. — Chcę być kimś więcej niż tylko twoją sprzątaczką!
To była najtrudniejsza noc w moim życiu. Marek wyszedł z domu trzaskając drzwiami. Siedziałam sama w kuchni i zastanawiałam się, czy dobrze robię. Czy mam prawo walczyć o siebie? Czy powinnam poświęcić wszystko dla rodziny?
Rano Marek wrócił milczący i zamknięty w sobie. Przez kilka dni prawie się do mnie nie odzywał. Ale ja nie ustąpiłam. Pieczenie dawało mi siłę i poczucie własnej wartości.
Po miesiącu dostałam propozycję pracy w małej cukierni na Mokotowie. Bałam się powiedzieć o tym Markowi, ale wiedziałam, że muszę spróbować.
— Dostałam pracę — powiedziałam pewnego wieczoru przy kolacji.
Marek spojrzał na mnie zdziwiony:
— Pracę? Po co ci praca?
— Bo chcę być niezależna. Chcę mieć coś swojego.
Widziałam w jego oczach strach i złość, ale też… coś jeszcze. Może pierwszy raz zobaczył we mnie kobietę z marzeniami?
Zaczęłam pracować w cukierni. Było ciężko — musiałam godzić obowiązki domowe z pracą, ale czułam się szczęśliwa jak nigdy wcześniej. Klientki chwaliły moje torty, szefowa powierzyła mi prowadzenie warsztatów dla dzieci.
Marek powoli zaczął się zmieniać. Zaczął pomagać w domu, sam robił zakupy, czasem nawet gotował obiad dla dzieci. Pewnego dnia przyszedł do cukierni po pracy i powiedział cicho:
— Przepraszam… Nie widziałem cię przez te wszystkie lata.
Popłakałam się wtedy ze wzruszenia.
Dziś wiem jedno: każda kobieta zasługuje na szacunek i własne życie — nawet jeśli musi o nie walczyć z najbliższymi. Nie jestem tylko sprzątaczką ani dodatkiem do czyjegoś życia. Jestem sobą.
Czasem zastanawiam się: ile kobiet wokół mnie czuje się tak samo niewidzialnych? Ile z nas boi się zawalczyć o siebie? Może warto zacząć od małego kroku…